Zrobiłam sobie to przekłucie przed wakacjami. Po ataku migreny stulecia łapałam się wszystkiego. Nie wiem, czy to pomogło, czy coś innego, ale od tego czasu miałam chyba 1 lub 2 leciuteńkie epizody bólu głowy, które minęły albo bez żadnych leków, albo po jednej dawce Solpadeiny. Tryptany i czopki od neurologa leżą sobie w szufladzie i tracą ważność.
W każdym razie, jak to z chrząstką, takie przekłucie goi się dość długo. Ale moja piercerka zarzekała się, że miesiąc-dwa i powinno być całkiem zagojone. Rzeczywiście, po tych 2 miesiącach już przestałam psikać octenoseptem i wodą utlenioną i zupełnie nic się z tym nie działo, nie czułam, żebym tam coś miała. Mogłam gmyrać przy kolczyku i czułam to tak, jak stare zagojone dziurki.
No i postanowiłam sobie, że wymienię kolczyka. Miałam sztangielkę z bioplastu, teraz wreszcie chciałam założyć kółeczko. Różne urocze kółeczka i podkówki nakupiłam na Crazy Factory. Wczoraj dotarła pęseta, taka zakrzywiona, żeby sztangielkę z tyłu złapać i odkręcić kuleczkę.
No i koło 11 w nocy zabrałam się do wymiany kolczyka. Odkręciłam bez problemu. Sztangielkę wyjęłam i zaczęłam wciskać otwierane na zatrzask kółeczko. Dupa. Myrdałam, przeciskałam, rozwaliłam przekłucie. Poleciala krew. Kółeczka zapiąć nie dałam rady, wypadło. W popłochu uznałam, że wracam do sztangielki z bioplastu i zaczynam od nowa proces gojenia. I w tym momencie zaczęła się panika. Za jasną cholerę nie da rady przykręcić kuleczki, którą notabene zgubiłam gdzieś na dywanie. Na szczęście zapas kuleczek mam. Jedną rękę trzymam za głową, z tyłu, wyciskam sztangielkę, drugą trzymam kulkę wielkości ziarenka piasku i na czuja próbuję trafić w przezroczysty giętki koniec sztangielki. Z dziurki leje się krew, ucho mam wygięte, czerwone, łzy mi z oczu lecą. W życiu nie użyłam tylu przekleństw na raz. Mąż śpi, zresztą on jest ślepy jak kret. Młodsza śpi. Starsza ma szpony na 5 cm, więc tylko mogłaby dołożyć mi tortur. Zrobiła się pierwsza w nocy. Ja zdesperowana, bo mi to niezakręcone wypadnie, a bez kolczyka rozwalona dziurka zarośnie w jedną noc. W desperacji wsadziłam kółeczko, nie na zatrzask, tylko takie wyginane. Trudno, musi takie być. Ucho boli jak zaraz po przebiciu. Nie jest to ból który uniemożliwia normalną egzystencję, ale po prostu boję się, że na kółku ze stali chirurgicznej to się teraz zacznie paprać. Znowu octenisept, antybiotyk w maści mam na podorędziu. Będę żyć, ale jestem na siebie wkurzona, po jaką cholerę to ruszałam?!
Wygląda spoko, to poglądowa fotka - z lewej zaraz po przekłuciu, z prawej z wczoraj, no, właściwie z dzisiaj z nocy. Jak widać, kolor małżowiny świadczy o tym, co się tam wyczyniało.
A teraz najlepsze. Mam to samo w lewym uchu. Robione miesiąc po prawym. Nie ruszam tego. Choćbym miała tę sztanglę do końca życia nosić.
🤪
Odnośnie odchudzania. Stoję sobie przebrana na trening, a moja Młodsza mówi "schudłaś". Hurra, widać! Dziecko i pijany prawdę mówią!