Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 171402
Komentarzy: 2560
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 4 lipca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 71.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 września 2016 , Komentarze (3)

Okazało się, że nawet takie lajtowe pedałowanie z rana może zmęczyć... Dlatego też pierwsza przerwa od ćwiczeń była w niedzielę, dzisiaj jest druga. 

Plan na przyszłość - 3 dni ćwiczeń, dzień przerwy.

Po poniedziałkowych ćwiczeniach, w których doszły hantle, ruszać się bez bólu mogę dopiero teraz (smiech) A nie nadwyrężyłam się zbytnio. Tak tylko chciałam zobaczyć, jak mięśnie zareagują po tak długim leżeniu odłogiem (ostatni raz ćwiczyłam z hantlami w październiku ubiegłego roku). Wzięłam 3 kg, chociaż radziłam sobie już z 5, ale tak, jak mówię, to miała być rozgrzewka. 15 różnych ćwiczeń, po 10 powtórzeń każde i... następnego dnia miałam problem z przemieszczaniem się.. heh...

Nie zmienia to jednak faktu, że nie wyłamałam się. Nie kombinuję jakby tu przekombinować i się jednak nie spocić :PP Także dobrze jest. 

Dobrze?

Ba! Tak, jakby spory sukces! :D

***

W końcu zebrałam się na odwagę i okurzyłam wagę.

Cóż... nie zdziwiłam się tym, co zobaczyłam, chociaż trochę to zabolało.

W połowie lipca (było to po 6 tygodniach od końca postu WO) byłam na plusie 2 kg z hakiem. Nie ogarnęłam się, wręcz przeciwnie. I tak oto przybyło kolejnych 4 kg :( Do wagi z paska brakuje 6, 2 kg...

Jakoś to będzie... :p

27 sierpnia 2016 , Komentarze (8)

Ha! Jak się okazuje, poranne ćwiczenia to strzał w 10! 8)

Jestem jeszcze zbyt nieprzytomna, żeby analizować jak bardzo mi się nie chce tego robić (smiech) A jak już ćwiczę to przeklinam to jak się pocę, jak mi się zsuwają okulary - czyli wszystko to, co mnie zniechęca do aktywności. Ale skoro już się spociłam to przecież mogę dokończyć to, co sobie założyłam :PP

Jak na razie 6 dni. Grzecznie jeden po drugim ;)

Po pół godzinki na rowerku stacjonarnym. Lekkie obciążenie, szybkie tempo i dobra książka. 

Niby co to jest - takie lajtowe pół godzinki to straszny pikuś...

Czyżby?

To jest o pół godziny więcej niż NIC!:D

Od poniedziałku dołączę kolejne ćwiczenia. Zastanawiam się jeszcze, czy się rozdrabniać, że każdego dnia co innego, czy też 2 dni w tygodniu zrobić po prostu długaśny trening. Chyba druga opcja bardziej mi pasuje...No zobaczę jeszcze. 

Oczywiście długość pedałowania oraz obciążenie z czasem się zmieni, ale nie chcę na początku sobie dowalać i planować gruszek na wierzbie, bo... znam siebie. Te zmiany muszę być stopniowe, powolutku, coby nie rzucić wszystkiego po miesiącu, jak to się działo do tej pory.

***

A jak się czuję po tym niemalże tygodniu regularnej aktywności?

  • endorfiny? Brak.
  • lepsze samopoczucie w ciągu dnia? Niespecjalnie.
  • satysfakcja z ogarnięcia lenia? OGROMNA 

22 sierpnia 2016 , Komentarze (5)

Analizując po raz enty swoje odchudzanie, poszczególne próby redukcji, doszłam do tych samych wniosków co zawsze - muszę się ruszyć. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak trudno jest mi zmusić się do ćwiczeń i dlaczego tak szybko mi to pada, jak już się za nie wzięłam. Oszczędzę sobie teraz opisywania tych wszystkich przyczyn i kolejnych analiz. Jeden wniosek jest ważny - nie próbowałam jeszcze ćwiczyć rano, zaraz po przebudzeniu. Warto sprawdzić czy/jak to zadziała :p

Jednak jest problem. Muszę coś zjeść przed tym. Nie może to być "normalne" śniadanie, ponieważ lubię jeść je obfite i kaloryczne. I tak, jak dzisiaj, po jajecznicy typu konkret wzięłam się za rozgrzewkę to głupie skłony sprawiały dyskomfort. Dobrze, że zaplanowałam tylko rowerek, bo na przykład planku nie byłabym w stanie zrobić... 

Zatem pytanie brzmi - co zjeść zaraz po przebudzeniu? Tak, żebym w jakieś 5 minut potem mogła zacząć ćwiczyć bez wywracania się żołądka na drugą stronę... Wiem, że odpada mi nabiał i świeże warzywa - na samą myśl jest mi średnio :( Czy to może być jakiś owoc? Kromka chleba z masłem? 

Jak myślicie? 

Wszelkie sugestie są mile widziane!! :)

***

Jakie to będą ćwiczenia? 

Na razie luzik.

W standardzie rozgrzewka, rowerek stacjonarny, rozciąganie. W dalszej perspektywie ćwiczenia z hantlami, wzmacnianie mięśni kręgosłupa (w sumie mój priorytet), na samym końcu jest chęć podniesienia tyłka (ale chociaż mam płaskodupie to nie czuję na to parcia).

Tak po prawdzie to będzie mały test na zrutynizowanie ćwiczeń. Więc nawet, jeśli przez najbliższy miesiąc uda mi się chociażby tylko pojeździć na rowerku, ale będzie to regularnie - uznam to za sukces :D

Tylko co z tym posiłkiem, które nazwałam przedśniadaniowym? :?

Do tej pory najlepiej sprawdza mi się system śniadania i obiadu jako największych posiłków. Drugiego śniadania tak do 300 kcal i lekkiej kolacji. 

Teraz to będzie "coś" po przebudzeniu. Po ćwiczeniach, prysznicu itd. spore drugie śniadanie (które wcześniej robiło za pierwsze). A - i nie mogę tu po prostu zamienić śniadania i drugiego śniadania, ponieważ jest ono nabiałowe, a jak pisałam wcześniej, taka owsianka na jogurcie i heja na ćwiczenia średnio do mnie przemawiają...Obiad bez zmian - obfity i kaloryczny ;) I lekka kolacja. A może to wyjdzie już obiadokolacja? Zobaczy się :)

Nom. To liczę na Waszą inwencję! 8)

26 lipca 2016 , Komentarze (7)

Jak kubeł zimnej wody!

"Masz pojęcie o diecie, ale pozwalasz sobie na zbyt wiele odstępstw".

Takie oto zdanie pojawiło się po wypełnieniu quizu dotyczącego zawartości witamin w produktach (pominę już fakt, że pytania o witaminy pojawiły się zaledwie 2, oraz fakt, że właśnie takie, a nie inne zdanie podsumowywało cały quiz....).  

Trafiło w sedno, trafiło w czuły punkt.

Po tylu latach walki z nadwagą wiedzę mam OGROMNĄ. 

Dlaczego z niej nie korzystam?! :<:((szloch)]:>:x(loser)

Staram się naprostować odżywianie moich rodziców. Dałam im wiele cennych rad...

Czas najwyższy samej się do nich zastosować!:PP

19 lipca 2016 , Komentarze (4)

Rozsądek wrócił :) Można działać na nowo :D

Przerwałam cug słodyczowy, nie przerwałam jeszcze chmielowego...Ale i tak zmierza ku lepszemu ;)

Udało mi się również przeprowadzić przypominajkę (impreza) Czuję się po niej lepiej, głównie dlatego, że mnie trochę odpompował ten dzień na warzywach. Największą ulgę czuję w dłoniach. Celuję się w kolejną przypominajkę w czwartek. A tak poza tym to pilnuję kalorii (zależy mi, żeby były w okolicach 1700). Chociaż układam teraz jadłospis dla mamy bazując na Montignacu i korci mnie, żeby wrócić do takiego komponowania posiłków. No zobaczę ;)

Na razie celebruję to, że udało mi się wyrwać z bezmyślności w kuchni 8)

14 lipca 2016 , Komentarze (25)

No i niestety.... również ja wkroczyłam na ścieżkę jojo po Dąbrowskiej. Od zakończenia postu mija 6 tygodni. W ciągu pierwszych 3 podczas wychodzenia z diety przybyło 0, 6 kg co uważałam za sukces :) W kolejnych 3 było ich już.... ponad 2 :( A to już nie ten tego proszę państwa....

Co się stało?

Ano jestem słabą istotą :< Której bardzo niewiele trzeba żeby wybić się z rytmu. Tym razem wymówką, była nie tak do końca wymówka, bo wymiana centralnego ogrzewania w bloku. Na 2 dni robót w mieszkaniu trzeba było zrobić jak najlepsze dojście do rur i kaloryferów. W rezultacie z kuchni wybyła większość mebli, która robiła mi za blaty i było to wystarczającą przeszkodą, żeby nie gotować. Bo takie bieganie z pokoju do kuchni, tam krojenie, tu gotowanie... łopatki do mieszania nie miałam gdzie odłożyć :| Brzmi śmiesznie i wbrew pozorom lajtowo - wiem. Jednak w praktyce gra nie warta była świeczki. A... no i tutaj mówię tylko o poranku i wieczorze, bo w ciągu dnia musiałam grzecznie siedzieć w kącie i nie przeszkadzać panom z wiertarami. Nom... roboty były przeprowadzane w dwa dni, faktyczny "brak dojścia" do kuchni wyniósł dni 4... i to wystarczyło, żeby ugrzęznąć wśród kanapek i gotowców.

Tylko 4 dni tak zaburzyło mi rutynę wcześniejszych 9 tygodni na tyle, że kolejne 2 tygodnie to było... hmm... co to było... totalne nieopamiętanie? Błyskawiczne wskoczenie w stare nawyki i przyzwyczajenia? To było totalne pójście na łatwiznę. Pozwoliłam pamięci mięśniowej przejąć kontrolę nad umysłem :PP 

Ale nie to było najgorsze.... Pierwszy raz wpadłam w cug cukrowy. Zaczęło się bardzo niewinnie. Myśląc sobie, że tak dawno nie jadłam nic słodkiego kupiłam lody. Dnia następnego lody i batonika. I tak przez dni kilkanaście. Co dzień musiałam mieć coś słodkiego w koszyku! Masakra ;( Ja na prawdę nie kłamię, że słodycze mnie nie wzruszają. Przynajmniej nigdy nie było tak do tej pory....A co najgorsze, po wchłonięciu tego cukru nachodziła mnie refleksja, że to wcale nie było takie smaczne, jak w moich wyobrażeniach! A mimo to na kolejnych zakupach "no to może jeszcze tylko dziś..." (tajemnica):<

Mąż mnie wczoraj postraszył. Powiedział, że jak znowu wezmę coś słodkiego to następnego dnia on pojedzie do cukierni, kupi duży tort czekoladowy z ciężką masą i będzie stał nade mną dopóki nie zjem go całego (smiech) 

Groźba dotarła :D

*** 

A co z przypominajkami?

Kompletnie mi nie wychodziły. I to nie przez chcice, czy jakieś frykasy w domu, ale przez upośledzenie wyobraźni.... Nie opłacało mi się gotować jakiś zup na jedną, porcję. Przyzwyczajona byłam, że robię je w garach 5 l. Na samej surowiźnie było mi jakoś źle i w ten sposób wymiękałam. 

Tak sobie myślę, że chyba łatwiej byłoby mi pociągnąć cały tydzień, ale zastanawiam się czy warto....

Bo włosy mi strasznie lecą po tym poście (szloch) i tym trzeba się zająć w pierwszej kolejności.

A druga sprawa jest taka, że już wiadomo skąd było moje uczulenie i dlaczego pojawiła się taka duża pokrzywka potem i nie ma to nic wspólnego z moim odżywianiem, czy stylem życia... I automatycznie zapał do WO mi zdechł... 

26 czerwca 2016 , Komentarze (12)

Dokładnie tak się czuję..., jak zbiornik z wodą ;( Cała obrzmiała i napuchnięta (szloch) przez co waga też straszy, bo nagle zrobiło się 68 kg, ale że obwód brzucha jest bez zmian, to nie panikuję, że są to "faktyczne" kilogramy ;)

Zresztą doskonale widać, gdzie ta woda jest - moje dłonie zdecydowanie zmieniły rozmiar, tak samo stopy... a paluszki? Jak serdelki lub urocze paróweczki... ugh... 

W trakcie upałów zawsze mi się przypomina informacja, żeby nie pić tylko czystej wody, a ja ciągle na czystej (smiech) A dlaczego? Ano, żeby organizm nie wypacał od razu wody, tylko zastanowił się, czy to co do niego wpadło, nie trzeba przez przypadek strawić. Przez co woda dłużej zatrzymuje się w obiegu, a nie tylko przez nas przelatuje, albo wyłazi porami ;) Czyli najlepiej fundować sobie napoje. Nie mówię, że te sklepowe, albo gazowane, ale jakiś kompocik będzie jak znalazł.

****

Pierwsza przypominajka mi nie wyszła.. Mąż namówił mnie do złego ]:> A ja się dałam... Czemu ja się dałam?! :PP 

Nom, ale dzisiaj robię drugie podejście i nie ma powodu, dla którego miałabym nie wytrwać ;)

21 czerwca 2016 , Komentarze (11)

Ba, ośmielę się stwierdzić, że zachowawczy pesymizm popłaca, bo jestem pozytywnie zaskoczona :) Po dwóch tygodniach wychodzenia z WO zobaczyłam na wadze 0, 2 kg na plusie - czyli tyle co nic. Dziś właśnie mija 3 tydzień, tydzień w którym z założenia miało być "normalnie" do bólu (czasami bywało aż zbyt normalnie (smiech), ale o tym zaraz...), a na wadze wzrost o 0, 4 kg (i jest to średnia z całego tygodnia, bo wahała się w granicach 66 i 67, nigdy nie było mniej, ani więcej). Czyli co? Raptem 0, 6 kg na plusie po 3 tygodniach wychodzenia z głodówki. Przyzwoicie prawda? 8)

Ten ostatni niewielki wzrost bardzo mnie cieszy, bo... Najpierw było ciężko, w końcu moje posiłki podskoczyły średnio o jakieś 1000 kcal (+/- oczywiście... na poście Dąbrowskiej było to w porywach do 600 kcal, kolejne 2 tygodnie dobijałam już do 1000, pod koniec 1300 kcal, ostatni tydzień zawierał min. 1700 kcal). Przez pierwszy dzień to kombinowałam jak koń pod górę jak to podbić, aż mnie olśniło, że wystarczy schrupać więcej pestek lub orzechów :) A potem... potem mąż nieśmiało zapytał "może piwko?" wtedy już nie miałam najmniejszych problemów z brakującymi kaloriami, hahaha :PP Wpadło też ciacho cytrynowe.

I wszystko jest na plus. Takie normalne, takie bardzo na miejscu, nie mogę tego jakoś ubrać w słowa. Pierwszy raz moje odchudzanie nie jest pod absurdalną analizą każdego produktu, który wkładam do ust. Kontrola kaloryczna zapewne zniknie niedługo, bo już sobie przypomniałam jak wygląda moje menu na tym pułapie :)

Następny krok? 

Przypominjaki, czyli 2 dni w tygodniu na samych warzywkach. Najprawdopodobniej będzie to poniedziałek i czwartek.

14 czerwca 2016 , Komentarze (8)

Jest dobrze :)

Wprowadziłam już niemal wszystkie produkty. Waga się trzyma na jednym poziomie! :D Kolejny tydzień będzie taki poukładany na tip top. Będę też trzymała się pułapu 1700 kcal. Całkiem możliwe, że waga podskoczy, ale cóż.... trzeba do końca wyjść z diety, nie ma zmiłuj! 

I już wiem dlaczego tak mało osób opisuje swoje wychodzenie z diety... Bo to po prostu śmiesznie brzmi :) Tego dnia zjadłam trochę fasoli, kolejnego dodałam łyżkę oleju (smiech) No, ale niech będzie, to było tak:

* weźcie pod uwagę, że to nie są całodzienne menu, wyszczególniam tylko produkty, których wcześniej nie jadłam. To, że pojawia się tylko jedna pozycja, nie znaczy, że w danym dniu zjadłam tylko to!

Dzień 1 - do "potrawki" warzywnej dodałam ciecierzycy.

Dzień 2 - cukinia z włoszczyzną z ciecierzycą przyprawiona sosem sojowym, arbuz

Dzień 3 - risotto z pieczarkami, czerwoną fasolą, banan, arbuz.

Dzień 4 - deser z kaszy jaglanej z bananem i kakao, osłodzony odrobiną miodu. Cukinia faszerowana risotto. Zupa z cukinii i soczewicy.

Dzień 5 - owsianka na wodzie z jabłkiem, faszerowana cukinia jak wcześniej, zupa z cukinii i soczewicy, makaron z groszkiem w curry,

Dzień 6 - dojadłam zupę oraz ten makaron z groszkiem, truskawki. To był dzień w podróży, więc nie było jak kombinować z dodawaniem kolejnych produktów. 

Dzień 7 -  dodałam tłuszcz!

I tak właściwie po tym tygodniu strączki, wcześniej niedozwolone owoce, węgle złożone oraz tłuszcz pod postacią oleju rzepakowego były na porządku dziennym. 9 dnia zjadłam ziemniaki, 10 dodałam pieczywo, 11 jajka i tuńczyka. Dnia 12 z powodu euforii z powrotu do domu skusiłam się na piwo :D

Wychodzenie przeszło łagodnie :) Bałam się, że jak poczuję nowe smaki to włączy się odkurzacz, ale nie... :) Fakt, mogło pomóc to, że byłam w pierniki zajęta - pomagałam rodzicom w sprzątaniu mieszkania po generalnym remoncie, więc nie miałam czasu i energii na rozmyślanie co bym tu smacznego zjadła, a jeszcze nie powinnam...(tajemnica)

Jeszcze nie jestem pewna, czy po tym tygodniu wprowadzę przypominajki, czy dopiero po dwóch... Wyjdzie w praniu. Ale wiem już, że będą to 2 dni w tygodniu na samych warzywach i liczę na to, że waga znowu zacznie spadać :)

1 czerwca 2016 , Komentarze (8)

Nie, nie... z odchudzaniem wszystko ok, ale!

Brałam ostatnio udział w bardzo interesującej dyskusji na temat zapachu i pamięci smaku.

Wszyscy to znamy - czujemy zapach ulubionej potrawy i co się dzieje? Zaczynają pracować ślinianki i chociaż nie wzięliśmy nawet gryza czujemy smak potrawy i co? Ano chcemy to zjeść. Teraz, już, natychmiast!

Myślałam, że jest to rzecz, której można się oduczyć. Trenując silną wolę, możemy osiągnąć wszystko, prawda? Ano możemy. Ale czy to, że do końca żywota będziemy sobie odmawiać ulubionych potraw ma sens? Czy naprawdę ma sens takie umartwianie się w imię ładnej sylwetki?

I żeby nie było! Nie chodzi mi o kwestie zdrowotne. Bo oczywistym jest, że w celu ratowania zdrowia, wszystkie poświęcenia są na wagę złota!

Owszem dopuszczam do świadomości możliwość, że jeżeli coś jest syfem to potem może nas od danej rzeczy odrzucać. Np. jakiś wyrób słodzony syropem glukozowo - fruktozowym... Jak się człowiek przyzwyczai do osładzania sobie życia miodem, to potem taki daktyl jest mdląco słodki. A powrót do niegdyś ulubionego wyrobu przynosi zdziwienie... "serio mi to tak kiedyś smakowało?"...

Jednak wiele jest sytuacji, gdzie wydaje nam się, że już coś nas nie wzrusza. Przychodzi taki dzień, że skusimy się na czyjąś propozycję, bo uważamy, że mamy wszystko pod kontrolą, a tu jednak zonk... No niestety, okazuje się, że strasznie tęskniliśmy za tym smakiem. I albo narzucamy sobie bolesną samodyscyplinę, albo płyniemy z prądem....

Chodzi mi o te "banały", z których teoretycznie powinniśmy się wyleczyć. Czyli o te wszystkie słodycze, fast foody, ziemniaki, alkohol, pierogi... (smiech) Fakt, że niektóre rzeczy warto porzucić, ale znaczna większość z nich jest do zastąpienia, w każdy możliwy sposób poza smakiem!

O czym mówię?

Ano o trenowaniu silnej woli, ale w kierunku umiaru! Jeżeli musi być to coś wątpliwej jakości to niech chociaż nie będzie tego dużo.

Przyglądajmy się swoim rytuałom. Lubimy wyjść ze znajomymi na pizzę? A niby dlaczego nie możemy zaprosić znajomych do siebie i wspólnie tą pizzę zrobić? :) Ci sami ludzie, ta sama przyjemność, zdrowsza rzecz, którą włożymy do paszczy :D

Bo chyba nikt nie zakwestionuje, że domowy fast food nagle wyzbywa się wszelkich negatywnych skojarzeń, prawda? Mając kontrolę nad składnikami robimy po prostu porządny obiad. A serwując jeszcze do tego miseczkę sałatki jesteśmy na plus w każdym wymiarze! Podaliśmy pełnowartościowy posiłek i w dodatku po małej sałatce i kawałku pizzy jesteśmy syci, nie musimy sięgać po kolejne kawałki! Zostanie na jutro!:D

Mało jest rzeczy, których nie da się przerobić na lepszą (zdrowszą) wersję. Każde ciasto, kebab, ogólnie pojęty deser, czy konkret obiadowy - możemy wykonać sami!

Wtedy nasze połączenie zapach = smak ma się po prostu zdrowo. Nie jesteśmy sfrustrowani, ani nieszczęśliwi, nie jesteśmy też na wiecznej diecie, po prostu każdy kolejny dzień jest lepszą wersją dnia poprzedniego.

Zaczynając redukcję powinniśmy sobie zdawać sprawę z tego, że połączenie zapach = smak nie zniknie. 

Już nigdy!

To może nie sabotujmy sobie tego całego odchudzania już na samym początku, com? :)

***

Dziś pierwszy dzień na wychodzeniu z WO. Na pierwszy ogień idą strączki! :D Czyli ciecierzyca do obiadu! :D

W poprzednim wpisie jest podsumowanie. Wpis się nigdzie nie wyświetlił, ale nie znaczy to, że go nie ma. Zainteresowanych zapraszam :)