Zauważyłam, że jak tak mocno nie planuję, nie kombinuję stawiając nierealne cele (niby nic ambitnego, ale nie do wykonania na bieżącą chwilę) to jakoś tak naruralnie się układa w dobrym kierunku. Nie chodzi o spadek wagi, ta raczej stoi po tym jak sobie gwałtownie wzrosła po odzyskaniu apetytu. W ogóle niepotrzebnie wpisywałam to 68, bo było to w momencie jak naiwnie sądziłam, że wśród tych zawirowań zdrowotnych będę w stanie pocisnąć z odchudzaniem. Najpierw dostałam zakaz, a potem przyszło typowe rozluźnienie. W ogóle chciałam powiedzieć, że w końcu wygrzebałam się z niedoborów. Niechlubnie zaznaczę, że poziom sodu wzrósł dopiero po tym, jak zaczęłam sobie pozwalać na gotowce. Amblitny plan na najbliższe miesiące - utrzymać ten stan jedząc ładnie 😅
Bo ja naprawdę wierzę w "dietę ". W to, że jedzeniem można poprawić wyniki i wspomóc leczenie (nie, ciągle nie wiem na co choruję. Jeszcze nie doczekałam się pobytu w szpitalu). Głównym celem jest wyrzucenie pszenicy. I bywa, że zapominam, że istnieje, a potem jakiś diabeł kusi i wjeżdża pizza...
Zabrzmi to tendencyjnie, ale za tydzień czeka mnie spęd rodzinny (i już przeżywam caly dzień w aucie chociaż jestem pewna, że nic złego się nie wydarzy. Przecież w domu też mi się zdarza siedzieć dłużej niż powinnam), więc nie warto się starać aż tak. Ale po powrocie...! Hahaha.
Kolejną wizytę u lekarza mam na początku grudnia. Jestem wściekle ciekawa, czy przyzwoita dieta jest w stanie wpłynąć przez trzy miesiące np. na lipogram. Chyba się za wezmę i sprawdzę.
Pozdrawiam wszystkich! Miłego dnia 🌺