kusi dziś ze wszystkich stron. Niedaleko nas jest pączkarnia, kolejka zawija dwa razy. nawet w bibliotece kusili pączkami, ale my po śniadaniu po pół i teraz spokój. Trudno kupić pączki bez lukru, a takie lubię najbardziej. Pogoda nadal ładna, chociaż zza winkla atakuje zimny i porywisty wiatr. Na bulwarze słonko cieplutko. Spotkaliśmy znajomych z języka włoskiego, rozmowa o kinie, o muzyce, o planach. Aktualni emeryci nie siedzą w domu, podróżują, zwiedzają, zażywają dostępnej im kultury . I tak ma być, nuda zabija człowieka, marazm obezwładnia, a nicnierobienie to pierwszy stopień do obumierania mózgu. Wczoraj wieczorem zapukał do nas młody sąsiad, zbiera podpisy pod swoją kandydaturą do rady dzielnicy. Podpisaliśmy , bo teraz młodsi powinni zająć się takimi sprawami. Nadal zachwycam się nowa biblioteką, jej propozycjami, wyglądem i atrakcyjnością dla każdego. Dziś znów sporo ludzi , wpadają na kawę, poczytać, skorzystać z internetu. Za chwilkę mąż zawoła na obiad, bo dziś ma rolę odgrzewającego. Poda pieczonego kurczaka ( fuj, ile tłuszczu z niego wycięłam!), z mizerią i z ziemniakami z koperkiem. To pierwsze ziemniaki w tym tygodniu. Nie przepadam za nimi. Jak pisałam Maryni, jutro na obiad zrobię omlet z serem miękkim, z rukolą i z miechunką. Powinno być smaczne!