Cześć.
Uznałam, że mogę już napisać tu. Może jak wam się wygadam będzie mi lżej ? Nie musicie czytać, robię to dla siebie.
26.04.2013 - urodziny jednej z dobrych koleżanek i oczywiście impreza w klubie. Rozmowy były dziwne bo wchodziły na temat śmierci bliskich osób, później w klubie dziwnie się czułam, płakałam i wpadałam w histerię. Powrót do domu i sen.
27.04.2013 - śpię, ale z kuchni słyszę rozmowe rodziców, tata jedzie na zlot motocyklowy i już nigdy do nas nie wraca. Telefon do mojej mamy: "Beatko, Zbyszek miał wypadek, trzeba się przygotować na najgorsze bo ... *przerwa w głosie* bo Zbyszek nie żyje." I zaczęła się masakra. Ból rozrywający serce, szok. Pierwsze co zrobiłam to złapałam za telefon i komputer i dzwoniłam po szpitalach. Nigdzie go nie było. Leżał tam. W rowie obok Olsztynka.
Nie wiem jakim cudem to się działo, ale czułam taki pierdolony spokój. Chodziłam tylko i mówiłam, że będzie dobrze, że sobie poradzimy itp. Oczywiście płakałam, ale byłam w stanie się ogarnąć. Przyjęłam to do siebie. Widziałam, że moja mama nie jest w stanie przygotować pogrzebu. Podniosłam głowę do góry i z pomocą wujków i dziadka przygotowałam najpiękniejszy pogrzeb na świecie. Mój tata był motocyklistą więc na pogrzebie było pełno motocykli. Miasto stanęło. Policjanci zablokowali ruch w całym mieście. Ludzi multum. Msza piękna. W czasie kiedy tata był wpuszczany do grobu motocykle zawyły. Było to tak wzruszające. Wszystkie pożegnania przyjaciół i rodziny były takie wzruzające. Mój tata był dobrym człowiekiem.
Po wypadku taty chodziły różne plotki, że szybko jechał itp. Ale to nie prawda, rozmawiałam z policją i świadkami. Nie jechał szybko i nie wiadomo jeszcze dlaczego stało się to co się stało. Czekam na wezwanie do prokuratury i na policję. Jest mi ciężko z tym, że go nie ma. Nie wiem co mam pisać. Sami wiecie, że o diecie nie myślę za bardzo.