Hej, nie do końca wiem jak zacząć... Ten pamiętnik piszę chyba po prostu dla siebie, bo to co utrwalone na piśmie jest bardziej trwałe niż ulotne myśli w głowie i łatwiej do tego wrócić. A po drugie mam nadzieję, że będzie mnie to motywowało do wytrwania w diecie - czyli będę mogła co jakiś czas chwalić się sukcesami
Nadwagę mam dużą i wieeele razy zaczynałam różnorakie diety z równie zróżnicowanymi efektami.
Nigdy nie byłam szczupła, ale też nigdy nie byłam gruba, spasiona; byłam po prostu normalna. Moje problemy zaczęły się 2007 kiedy wraz z rodziną wyjechałam za granicę: nowe środowisko, nowi ludzie, nowy kraj, nowy język, w zasadzie wszystko nowe, a do tego jeszcze głupi wiek (miałam wtedy 15 lat). Zaczęłam więc najzwyczajniej w świecie zajadać nerwy, nie potrafiłam odnaleźć się w nowej sytuacji, w moim nowym życiu, a w domu czułam się pewnie i bezpiecznie, więc stworzyłam swój własny świat złożony z czekolady, cukierków, czipsów i Bóg wie czego jeszcze, a wyjścia z domu ograniczyłam do całkowitego minimum. Nie pamiętam czy nie zauważyłam szybkiego przyrostu wagi czy też po prostu miałam to zwyczajnie gdzieś. Zauważyła to na pewno moja Mama i przyglądała się temu z niepokojem, ale bardziej martwiła się o to żebym sobie niczego nie zrobiła (męczyłam się wtedy również z czymś jakby depresją, chodziłam do lekarza i musiałam brać leki, które pozytywnie na moja wagę nie wpływały) niż żebym przestała jeść. Ogółem, przez 4 lata przytyłam ponad 45kg, a maksymalna waga jaką osiągnęłam to 110 kg. Z tego co pamiętam, gdy stanęłam na wadze i zobaczyłam ten wielką liczbę, to najpierw się przeraziłam, potem niemożliwe zasmuciłam, a potem... dalej jadłam wszystko co trafiło mi pod ręce. Raz jednak, już nie pamiętam z jakiego powodu, próbowałam wtedy diety kopenhaskiej i nawet udało mi się schudnąć 7 czy 8 kilo ale byłam potem tak wygłodniała, że wróciło mi chyba z 5....
Po maturze postanowiłam wrócić do Polski i wyjechałam do Warszawy. Mieszkałam tu przez pewien czas starając się schudnąć choć troszeczkę. I rzeczywiście chudłam, ale nie dzięki dietom tylko dzięki pracy - 12 godzin na nogach, ruch, klienci; dodatkowo wieczorami najczęściej wyjście do klubów. Jadłam po prostu mało, a większą część dnia byłam w ruchu. Nie wiem ile wtedy schudłam, ale na pewno było to dla mnie dość sporo i ważyłam wtedy mniej niż teraz - nie znaczy to że mój rozmiar to było 38, ale wchodziłam w spodnie w które teraz nie wchodzę (myślę że to mogło być 44).
No a po dwóch latach wyjechałam do Wrocławia na studia i postanowiłam się wziąć za siebie. Jakiś miesiąc temu ważyłam 105 kg, teraz już 100 :) Stosowałam przez 3 tygodnie dietę owocowo-warzywną dr. Dąbrowskiej. Cieszyłam się niesamowicie, bo spadło mi to dość szybko i jakoś bardzo się nie namęczyłam. Ale ta dieta to prawie że głodówka i zbyt długo nie można jej stosować, a po drugie waga mi stanęła i za nic w świecie nie chciała się ruszyć. A, a na diecie O-W dodatkowo skakałam na skakance (najpierw po 15 minut dziennie, potem pół godziny) i dodatkowo wracałam do domu na piechotę z uczelni (40 minut marszu).
Teraz nie jestem na żadnej specjalnie diecie. Chyba po prostu powoli zmienia mi się myślenie co do jedzenia. Nie jem chleba, ryżu, kasz, makarony staram się rzadko; słodycze (które kiedyś były dla mnie jak narkotyk) przestają na mnie działać i tylko czasami skuszę się na czekoladę, fast foody i czipsy przestały mi smakować, a dodatkowo boli mnie po nich brzuch. Również za mięsem jakoś już teraz nie przepadam, zwłaszcza smażonym, jadam je 1-2 w tygodniu. Jedynie kawa z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru to dla mnie coś z czego nigdy chyba nie zrezygnuję... Jem dużo warzyw (rzodkiewka, pomidory, papryka, cukinia, cebula, czosnek, kapusta, marchew), owoców (jabłka, truskawki, pomarańcze, grejpfruty, cytryna, limonki); warzywa najczęściej na surowo lub duszone z dość sporą ilością przypraw (lubię ostre potrawy), a owoce - wiadomo - surowe :)
Muszę się jednak przyznać, że od kilku miesięcy mam takie jakby napady w sytuacjach nerwowych, że pochłaniam wszystko co mam w domu, a potem bardzo tego żałuję i wymiotuję... Wiem jednak, że to złe i staram się z tym walczyć.
Chciałabym nauczyć się jeść. Mój organizm to nie śmietnik, więc chciałabym nauczyć się go słuchać i dostarczać mu tego co potrzebne. No i oczywiście chciałabym ładnie wyglądać; być zdrową i sprawną oraz w końcu komuś się podobać...