Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 685
Komentarzy: 4
Założony: 24 maja 2014
Ostatni wpis: 27 maja 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Panna_Migotka9

kobieta, 31 lat, Warszawa

174 cm, 97.70 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

27 maja 2014 , Skomentuj

Hej, pisałam wczoraj (pełna skruchy za moje niecne występki w postaci lodów i truskawek ze śmietaną), że dzisiaj nie będzie żadnego podjadania, nic co by wychodziło po za plan. I TAK WŁAŚNIE BYŁO!! Nie podjadałam nic przez cały dzień i jestem z tego powodu bardzo z siebie dumna.

Niestety, nie za bardzo chciało mi się dzisiaj ćwiczyć. Tylko trochę poskakałam (chyba nawet nie 10 min), 2x30 brzuszków i zaczęłam zumbę z płyty, ale to chyba nie dla mnie... Nie wiem z jakiego powodu, ale nie mogłam się dzisiaj zmotywować do ćwiczeń. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.

A co do dzisiejszego jadłospisu:

- śniadanie (wzięłam do serce wczorajszy komentarz i dziś było pożywnie i baaardzo syto): jajecznica z 3 jajek ze szpinakiem i szczypiorkiem

- II śniadanie: brzoskwinia

- obiad: pół duszonego bakłażana (trochę oliwy, czosnek, przyprawy)

- kolacja: garść truskawek (beż żadnych dodatków)

Waga pokazała rano: 99,7kg. Nie najlepiej, ale zobaczymy co będzie dalej, mam nadzieję, że tempo trochę się zwiększy.

Do jutra!


26 maja 2014 , Komentarze (1)

Weekend wreszcie się skończył :) Cieszę się, bo był to jeden z tych leniwych okresów. Zazwyczaj piątek-sobota-niedziela nie ma mnie w domu, ale raz na jakiś czas zdarza się że mam czas wolny, więc spędzam go na spokojnie w domu. Tak też było teraz. Żadnych spotkań, żadnych obiadków, po prostu miałam czas dla siebie. Udało mi się załatwić parę rzeczy dzięki czemu będę miała w tygodniu większy luz, zrobiłam mega pranie, wyprasowałam wszystko co się nazbierało, posprzątałam mieszkanie i zajęłam się sobą (to był chyba najmilszy punkt). Niestety, takie leniwe weekendy mają też swoje minusy... Jako że większość czasu byłam w domu, niemożliwie ciągnęło mnie do czegoś słodkiego: na szczęście wzięłam się na sposób i nie kupuję słodyczy, więc mogłam sobie chodzić w kółko nawet cały dzień, ale i tak nic by to nie dało. Tutaj więc wygrałam moją małą bitwę.

Poległam jednak w niedzielę kiedy to skusiłam się na 3 parówki z keczupem (wiem, wiem, największe zło tego świata, bo jest tam dosłownie wszystko) i jednego tościka z serem. I wiecie co? Spodziewałam się, że będzie smakował niebiańsko po tak długim czasie, że będę się cieszyła jak dzieciak z nowej zabawki, ale wcale nie... Owszem, smakował mi, ale bez rewelacji, wydawał się za tłusty i trochę mi potem siedział na żołądku.

Muszę się jednak pochwalić, że nie siedziałam tak całkowicie bezczynnie :) Wróciłam do skakanki! W piątek tylko 15 minut, ale za to w sobotę i niedzielę już po pół godziny :) A, w piątek zrobiłam jeszcze 2 serie po 30 brzuszków, ale złapały mnie takie zakwasy, że przez następne dwa dni nie mogłam się ruszyć.

Cieszę się, bo po mimo tych moich grzeszków w postaci parówek i tostów waga nie zmieniła się (99,9kg dziś rano - wieeem, nie schudłam tylko może jelita się wyczyściły czy coś, ale jednak milej jest zobaczyć przed przecinkiem dwie cyfry zamiast trzech). 

A co do mojego dzisiejszego jadłospisu (nie wiem, czy kogoś ta część zainteresuje, ale muszę napisać bo mam nadzieję, że jak sama będę publicznie linczowała swoje grzeszki to w końcu się ich pozbędę): 

- śniadanie: bardzo zdrowo, sałatka ze świeżego szpinaku, 2 rzodkiewki, pomidor i szczypiorek + przyprawy

- później już było gorzej.... wypiłam kawę z mlekiem i cukrem, zjadłam 2 gałki lodów truskawkowych w wafelku, a potem jeszcze miseczkę truskawek ze śmietaną i cukrem (!!!!) po prostu nie potrafiłam się im oprzeć... :/

- wróciłam do domu i znowu zjadłam parę truskawek (tak z 15 sztuk) ale już bez niczego. A tak w ogóle czy to prawda, że truskawki mają tak mało kalorii? Można ich jeść dużo??

- a na kolację pomidor ze szczypiorek, łyżka oliwy i przyprawami.

- no i oczywiście duuuużo wody :)

Wiem, nie jest dobrze, mogłam sobie darować chociaż te lody i śmietanę do truskawek... Jutro będzie lepiej! Nie skuszę się na nic dodatkowego co wychodzi po za mój plan! Zobaczycie! :)

A co do ćwiczeń to było dziś pół godziny skakanki i 2x30 brzuszków (nie za dużo, ale nie chcę znów się nabawić zakwasów, będę stopniowo zwiększała ilość).

Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie. Do jutra! :)


24 maja 2014 , Komentarze (3)

Hej, nie do końca wiem jak zacząć... Ten pamiętnik piszę chyba po prostu dla siebie, bo to co utrwalone na piśmie jest bardziej trwałe niż ulotne myśli w głowie i łatwiej do tego wrócić. A po drugie mam nadzieję, że będzie mnie to motywowało do wytrwania w diecie - czyli będę mogła co jakiś czas chwalić się sukcesami 

Nadwagę mam dużą i wieeele razy zaczynałam różnorakie diety z równie zróżnicowanymi efektami.

Nigdy nie byłam szczupła, ale też nigdy nie byłam gruba, spasiona; byłam po prostu normalna. Moje problemy zaczęły się 2007 kiedy wraz z rodziną wyjechałam za granicę: nowe środowisko, nowi ludzie, nowy kraj, nowy język, w zasadzie wszystko nowe, a do tego jeszcze głupi wiek (miałam wtedy 15 lat). Zaczęłam więc najzwyczajniej w świecie zajadać nerwy, nie potrafiłam odnaleźć się w nowej sytuacji, w moim nowym życiu, a w domu czułam się pewnie i bezpiecznie, więc stworzyłam swój własny świat złożony z czekolady, cukierków, czipsów i Bóg wie czego jeszcze, a wyjścia z domu ograniczyłam do całkowitego minimum. Nie pamiętam czy nie zauważyłam szybkiego przyrostu wagi czy też po prostu miałam to zwyczajnie gdzieś. Zauważyła to na pewno moja Mama i przyglądała się temu z niepokojem, ale bardziej martwiła się o to żebym sobie niczego nie zrobiła (męczyłam się wtedy również z czymś jakby depresją, chodziłam do lekarza i musiałam brać leki, które pozytywnie na moja wagę nie wpływały) niż żebym przestała jeść. Ogółem, przez 4 lata przytyłam ponad 45kg, a maksymalna waga jaką osiągnęłam to 110 kg. Z tego co pamiętam, gdy stanęłam na wadze i zobaczyłam ten wielką liczbę, to najpierw się przeraziłam, potem niemożliwe zasmuciłam, a potem... dalej jadłam wszystko co trafiło mi pod ręce. Raz jednak, już nie pamiętam z jakiego powodu, próbowałam wtedy diety kopenhaskiej i nawet udało mi się schudnąć 7 czy 8 kilo ale byłam potem tak wygłodniała, że wróciło mi chyba z 5....

Po maturze postanowiłam wrócić do Polski i wyjechałam do Warszawy. Mieszkałam tu przez pewien czas starając się schudnąć choć troszeczkę. I rzeczywiście chudłam, ale nie dzięki dietom tylko dzięki pracy - 12 godzin na nogach, ruch, klienci; dodatkowo wieczorami najczęściej wyjście do klubów. Jadłam po prostu mało, a większą część dnia byłam w ruchu. Nie wiem ile wtedy schudłam, ale na pewno było to dla mnie dość sporo i ważyłam wtedy mniej niż teraz - nie znaczy to że mój rozmiar to było 38, ale wchodziłam w spodnie w które teraz nie wchodzę (myślę że to mogło być 44). 

No a po dwóch latach wyjechałam do Wrocławia na studia i postanowiłam się wziąć za siebie. Jakiś miesiąc temu ważyłam 105 kg, teraz już 100 :) Stosowałam przez 3 tygodnie dietę owocowo-warzywną dr. Dąbrowskiej. Cieszyłam się niesamowicie, bo spadło mi to dość szybko i jakoś bardzo się nie namęczyłam. Ale ta dieta to prawie że głodówka i zbyt długo nie można jej stosować, a po drugie waga mi stanęła i za nic w świecie nie chciała się ruszyć. A, a na diecie O-W dodatkowo skakałam na skakance (najpierw po 15 minut dziennie, potem pół godziny) i dodatkowo wracałam do domu na piechotę z uczelni (40 minut marszu). 

Teraz nie jestem na żadnej specjalnie diecie. Chyba po prostu powoli zmienia mi się myślenie co do jedzenia. Nie jem chleba, ryżu, kasz, makarony staram się rzadko; słodycze (które kiedyś były dla mnie jak narkotyk) przestają na mnie działać i tylko czasami skuszę się na czekoladę, fast foody i czipsy przestały mi smakować, a dodatkowo boli mnie po nich brzuch. Również za mięsem jakoś już teraz nie przepadam, zwłaszcza smażonym, jadam je 1-2 w tygodniu. Jedynie kawa z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru to dla mnie coś z czego nigdy chyba nie zrezygnuję... Jem dużo warzyw (rzodkiewka, pomidory, papryka, cukinia, cebula, czosnek, kapusta, marchew), owoców (jabłka, truskawki, pomarańcze, grejpfruty, cytryna, limonki); warzywa najczęściej na surowo lub duszone z dość sporą ilością przypraw (lubię ostre potrawy), a owoce - wiadomo - surowe :)

Muszę się jednak przyznać, że od kilku miesięcy mam takie jakby napady w sytuacjach nerwowych, że pochłaniam wszystko co mam w domu, a potem bardzo tego żałuję i wymiotuję... Wiem jednak, że to złe i staram się z tym walczyć.

Chciałabym nauczyć się jeść. Mój organizm to nie śmietnik, więc chciałabym nauczyć się go słuchać i dostarczać mu tego co potrzebne. No i oczywiście chciałabym ładnie wyglądać; być zdrową i sprawną oraz w końcu komuś się podobać...