A więc wróciłam. Ostatni wpis jest sprzed 8 miesięcy, kiedy to jeszcze byłam smutną grubaską. Grubaską dalej jestem, ale nieco weselszą :D
Nowy rok, nowe postanowienia. Ostra siłka i poszło pierwsze 3kg. Później skręciłam kostkę (która w sumie pobolewa mnie do teraz) i przestałam ćwiczyć, ale za to poszłam do pracy do znanego fastfooda. Dużo stresującej pracy, studia, egzaminy, tylko zdrowe jedzenie i w sumie mało jedzenia, czasem bieganie, facet na horyzoncie, problemy i tak waga drgnęła. Schudłam w sumie 10kg w pół roku. Nawet nie wiem kiedy! Nigdy w życiu tyle nie schudłam, czuję się trochę jak piórko, ale takie ciężkie :D Nogi w udach mniej mi się obcierają (mam nadzieję, że która z Was zna ten problem...). Alkohol ograniczyłam wraz z pracą i nowym facetem, który nie pije.
Ale teraz pojawił się spory problem. Jestem w domu na wakacje. Poza gotowaniem, porządkami nie mam specjalnie nic do roboty. I tak siedzę tu już 4 dni i jem wszystko co się nawinie. Zero diety i zahamowań. Biały chleb, ziemniaki z sosem, tłuste rzeczy, ciasteczka i czekoladki leżą i wołają żebym je zjadła, więc czemu nie? Codziennie wieczorem mówię sobie "od jutra", ale to jutro nie następuje. Czuję się jak rok temu czy dwa czy pięć, bo ZAWSZE tak się kończyło każde moje podejście do diety.
I już nie wiem co robić... Z każdym dniem czuję się coraz grubsza, nawet organizm źle przyjmuje to jedzenie.
Co robić? :(