Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam na imię Kasia, uwielbiam czytać, pisać i haftować. do odchudzania skłonił mnie "ten ktoś" spoglądający na mnie z lustra. plotki głoszą, że to moje odbicie, ale im nie wierzę ;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 2531
Komentarzy: 14
Założony: 9 lutego 2018
Ostatni wpis: 11 kwietnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kajutek87

kobieta, 37 lat, Kraków

161 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

9 lutego 2018 , Skomentuj

Wstęp.

W ramach motywacji, samokontroli i z zpsychologicznego punktu widzenia, postanowiłam prowadzić pamiętnik. Będzie to dziennik mojej podróży przez krainę męki i wyrzeczeń.

 Najlepiej znaleźć sobie wymówkę na to dlaczego jest się grubym. U mnie przez dziesięć lat był to okres „po ciąży”. Ok., przyznaję trochę się ten wykręt przeterminował. Sami zresztą wiecie patrząc po swoich dzieciach, że nie wiadomo kiedy ten czas zleciał, bo „jakby to było wczoraj” trwa przynajmniej w moim przypadku stanowczo za długo. Od jakiś pięciu lat systematycznie corocznie przybieram plus minus osiem kilo. W ramach buntu wmawiałam sobie, że przecież dobrze się czuję w swoim ciele i w ogóle, po co mi to całe chudnięcie. Szkoda tylko, że połowa społeczeństwa nie myśli tak jak ja. Z okładek magazynów spoglądają na nas wychudzone panienki bez grama tłuszczyku, boczków i cyca. Ubrania dla pełniejszych kobiet w wielu przypadkach uszyte są tak, że po nałożeniu takiego ciucha wyglądamy jakbyśmy dodatkowo połknęły manekina.

 Z Fejsbuka wyskakuje Chodakowska, Lewandowska i Fit Matka Wariatka. Krzyczą, motywują i wkurzają tymi metamorfozami. Kurde inni mogą to i ja! Szkoda tylko, że to nie działa z miejsca. Wiesz, powiesz se od juta zaczynam i lecisz. No co ja poradzę, że należę do osób, które na słowo pot, trening i dieta reagują alergicznie? Tyle stron można przeczytać w tym czasie jak się jest na fitnessie czy w czasie innych (a feee) czynnościach fizycznych. Ja jestem stworzona do czytania, a nie ćwiczeń.

Aczkolwiek, nie mogąc dłużej znieść tego, że ludzie niosący jedzenie na wynos, spoglądali na mnie z przestrachem i przyśpieszali kroku, jakbym co najmniej za chwilę miała im zabrać to żarcie, postanowiłam zapisać się na siłownię. Co prawda mój wrodzony Żydek robił co mógł żeby mnie od tego pomysłu odwieźć, bo wydawanie większej ilości kasy naraz nie leży w mojej naturze, a do tego te miesięczne opłaty za karnet. No cóż, jednak jak się rzekło A to i B też pod postacią co prawda D (jak dieta) też powinno wybrzmieć. Tośmy zakupili taką jedną. Niestety trzeba się do niej zważyć i zmierzyć. Blady strach padł na moje oblicze, a jak metra nie starczy żeby mnie objął? Wstyd będzie jak cholera. Najwyżej hula hop wezmę średnicę zmierzę, później poodejmuję i tak dalej… Z biciem serca przystąpiłam do pomiarów, oczy zamknęłam żeby nie widzieć czy tasiemka się nie skończyła, aaale nieee. Uff, nie jest jeszcze tak źle, kurde za dobrze też nie jest se myślę. Wyliczyło mi, że mam zjadać 1600 kcl. To co oni mi tam dadzą jeść? Dwa liście sałaty, garść ziemi i trzy deko mięska, na cały dzień? To ja tyle mamony zapłaciłam za to żeby głodować? Eeeeh, biada mi. Zresztą po wczorajszej siłowni nie mam sił się do lodówki zbliżyć. Kichanie sprawia mi fizyczny ból. Brzuszki pod czujnym okiem pana EM, to istna katorga. Czułam normalnie jak tłuszczyk skwierczał, jak wył z bólu. W pewnym momencie zrobiło mi się go strasznie żal. No bo jak to tak, skazywać kogoś bliskiego ( w końcu tyle lat razem) na takie męki? Z drugiej strony Żydek do ucha szeptał kwotę wydaną na roczny karnet.” Sorry Tłuszczyk, ale musimy się pożegnać”. Organizm jak tylko usłyszał te słowa to zaczął wymyślać milion trzysta wymówek dla, których ćwiczyć jednak nie mogę. A to noga, a to serce. Dobrze, że jeszcze dupa mnie nie boli, ale lepiej nie będę na głos tego mówiła, bo jeszcze usłyszy…

 

Trzymajcie za mnie kciuki!