Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 112448
Komentarzy: 4799
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 października 2023 , Komentarze (4)


W piątek mieliśmy możliwość po raz ostatni chodzić po pięknym mieście Castro-Urdiales.

Dzień zaczęliśmy od wyjścia na wschód słońca. Mąż przygotował deskę serów, wzięliśmy wino, ja zabrałam aparat i statyw. Gdy wychodziliśmy z mieszkania, była jeszcze niemal godzina do wschodu słońca. Sceneria w mieście była bardzo romantyczna.

Zajęliśmy miejsce na kamiennych schodach, które służy mieszkańcom jako miejsce do opalania. Mieliśmy stamtąd widok na łunę miasta Bilbao, na osiedle apartamentów ów po drugiej stronie zatoki oraz plażę, na której dzień wcześniej wylegiwalismy się w słońcu.

Spektakl światła zacząć się tuż po godzinie 8 rano. Kwadrans później widać było już cała tarcze słońca.


Widzieliśmy również samoloty lecące do Bilbao.


Wokół nas krąży ptaki. Były dość ciekawskie, więc zakładam, że nauczyły się już, że obecność ludzi oznacza obecność jedzenia.

Po wszystkim poszliśmy do mieszkania dalej spać. Kladlismy się coś koło 1 w nocy i brakowało nam sił na ten durny i ciepły dzień. Pozamykali sky okna, aby gwar uliczny nas nie obudził. Nigdy jeszcze nie spałam w tak głośnym miejscu, a przecież mój tata mieszkał na starówce zabytkowego miasta na południu Francji. Myślałam, że nic nie przebije grających w nogę butelką wody pijanych Francuzów. Zdziwiłam się dziś rano, gdy grupka jeszcze pijanych hiszpanow, o 5 rano darła się dla zabawy. Jeden krzyczał wciąż „aua”, jakby działa mu się krzywda. Ale po prostu chcieli się wydzierać. No i te psy. Ludzie siedzą w tapasach z psami u nogi, a te się nudzą i szczekają na wszystko i wszystkich. Pracownicy tapasów też nie ustawiają stolików i krzeseł, ttlk ciągną je po kamiennym deptaku. Lub pchają. Pchanie chyba jest głośniejsze. I tak dwa razy dziennie wyciągają wszystko, a potem w nocy zaciągają wszystko z powrotem do lokali.

Poszliśmy wieczorem na kolację do restauracji, gdzie już jadaliśmy. Kelner znów uścinął nam dłonie. Życzył bezpiecznej podróży. Nie dotarliśmy wcześniej do deseru ani razu, więc tym razem zaczęliśmy od deseru. Sernik niemal jak polski. Niższy i mniej suchy. Krem cytrynowy był bardzo smaczny. Jak nie lubię cytryn, to lubię desery cytrynowe. Zjedliśmy też po przekąsce i byliśmy pełni.

W mieszkaniu dokończyliśmy pakowanie i poszliśmy spać. Pobudka o 4 rano. Obie walizki zmieściły się w limicie wagowym. Co prawda waga lotniskowy znów dodała masy, ale zostawiliśmy 1.5kg zapasu na błąd pomiarów. O dziwo do Hiszpanii mogliśmy wziąć 23kg a wylecieć do domu już z 25kg. Nie rozumiem tego. Tak samo jak czasem każą wkładać elektronikę do bagażu kabinowego, a czasem nie. Jak leciałam do Lublina to zakaz wody i elektroniki, do Gdańska to zakaz wody i elektronika w podręcznym, do Hiszpanii to wodę mogłam wziąć ale elektronika w oowrecznym, a teraz w Hiszpanii wodę musiałam wylać. Co lotnisko to inne zasady. Z resztą wracając z Hiszpanii miałam wrażenie, że kontrola osobista była kompletnie zlana. Mam takie ręczy w podręcznym, które są na zakazane liście, a do tej pory tylko w Holandii pan wziął moja torbę na otwieranie. Powiedziałam że m 2 jabłka i banana i powiedział że w takim razie spoko.

Jesteśmy już w pociągu i jedziemy do domu. Kilka km od domu mam samochód i kopsniemy się od razu na zakupy, aby mieć coś na lunch. Nadal mam w torebce trochę sera i chorizo, ale bez pieczywa to średnio mi smakuje.

Kicię odebrać możemy dopiero w poniedziałek. Trochę mi smutno, ale wiem, że jest w dobrych rękach.

12 października 2023 , Komentarze (6)

Dziś krótko będzie. Zaraz zmykam na plażę. Wczoraj był znów dzień nic nie robienia. Poszliśmy na plażę poleżeć. Zaliczyliśmy 3h na słońcu. Zaczęliśmy zasypiać więc poszliśmy do domu. Woda chłodna, ale cudowna.

Później poszliśmy kupować wina, aby zabrać je ze sobą jako pamiątki. Paixe Vasco ma świetne białe wina. Właściwie to niemal zielone wina. Najpierw jednak poszliśmy na kawę i ciastka. Ten stożek to był murzynek, ale zamiast wafelka miał babeczkę. Ponadto był bardziej gesty niż murzynki, które jadłam w dzieciństwie. To serduszko to zawijas z ciasta feancuskiego z kremem i czekolada. Zaś to po prawej to babeczka z budyniem. Takim oldschoolowym budyniem, jaki kiedyś dawali na drożdżówkach. Jako dziecko kochałam takie jeść.

Później, w sklepie znalazłam coś fajnego. Śniadaniówkę termiczna w formie torby na ramię. Ma ona w środku dwa pojemniki na kanapki. Mogłabym nosić pieczywo chrupkie już posmarowane. Spodobała mi się, więc sobie sprawiłam.

Ponadto kupiłam kubek oraz kremy do ciała. Znam ta serię, ale nie próbowałam jeszcze arganowego ani oliwkowego.

Po zakupach poszliśmy na kolację. Był nasz wcześniejszy kelner, który nauczył się poprzednio mówić „proszę” i „smacznego” kiedy nas obsługiwał.

Znalazłam też historyczne zdjęcie niedaleko budynku, który na nim widać. Zrobiłam porównanie, jak wygląda on obecnie. Niewiele się zmieniło, ale widać, że była modernizacja.

Dziś plaża i odpoczynek. Jutro ostatnie zakupy i pakowanie. W sobotę o 5 rano mamy zamówiona taksówkę na lotnisko. Myślę że ten urlop jest spełniony. Wymęczylismy się, odpoczywaliśmy, zjedliśmy świetnie, wypiliśmy dużo, poznaliśmy wiele ciekawych miejsc i zobaczyliśmy ciekawą kulturę. Jak do tej pory, jest to bardzo udany urlop. Pomimo nierównej walki z firmą od bagażu, która zapłaciła 1/4 ceny nowej walizki.

11 października 2023 , Komentarze (7)


Wczoraj rano mąż zaproponował szlak. Mieliśmy tylko wziąć busa i dojechać na punkt startowy. W ogóle busik za 1.80 euro za osobę jest w pytkę. W nl komunikacja jest bardzo droga. Do Amsterdamu pociąg kosztuje już 14 euro…

Gdy zobaczyłam zapis 3d szlaku to poczułam się nieswojo. Szlak wydawał mi się ekstremalnie stromy. Komentarze na AllTrails mówiły, że jest to szlak zaawansowany i że nie dla osób z lękiem wysokości. Wiedziałam, że to zły znak. Uzgodniliśmy jednak, że spróbujemy. Że najwyżej zawrócimy.

Idąc już szlakiem miałam wciąż wrażenie, że lecę w dół. Miałam co chwilę vertigo. Nie byłam pewna czy dobrze stawiam nogi. Kijami niewiele mogłam sobie pomoc, bo przerastające na ścieżkę jeżyny i krzewy uniemożliwia bezpieczne użycie kijów. Musiałam je schować. Nogi mam pocięte, jakbym się samookaleczala. Wszyscy inni na szlaku mieli też szorty, a mąż w ogóle nie jest pocięty. Więc albo ja mam taką delikatną skórę, albo nie umiem chodzić. Dopiero mi się zagoiły rozcięcia po szlaku na Corredo. 


W dole była plaża nudystów. Szlak zaczynał się na jej tyłach. Pięknie położona plaża, ale nie chciałam za bardzo zdjęć robić, bo tam naprawdę były same golasy. I to nie takie jak w Nl, że sami seniorzy, ale młodsi ludzie. Nawet nastolatki z psem się bawiły nago. Szliśmy zbkczem od strony plaży, a ja się cały czas bałam, że skulam się na dół. W dodatku nagle usłyszeliśmy huk jak wystrzał z armaty. Oderwał się kawałek skały i stoczył przed nami. Spadł z 300m kiedy my byliśmy może na 70m. Przeleciał jakieś 50m przed nami. Byłoby niefajnie, gdybyśmy wtedy byli wyżej na szlaku. Ogólnie cały ten szlak jest pełen takich luźnych kamieni, które spadły z góry i tym samym nie ma jak bezpiecznie kłaść stóp. Można było nieźle zjechać.

W kilku momentach szlam na czworakach. Mąż wchodził normalnie. Dziś mam zakwasy na mięśniach ramion od podciągania się rękoma do góry. Mam też pęcherze na stopie oraz reakcje uczuleni owa na silikon. Moja spódniczka biegowa ma silikonowe zakończenia nogawek, dzięki czemu się one nie podwija ja w czasie noszenia. Świetny patent, ale powoduje uczulenie u mnie.

Zejście w dół wybraliśmy łagodniejsze niż wejście, ale było moim zdaniem trudniejsze. Szlak prowadził w osuwisko skalnym, gdzie momentami trzeba było schodzić jak bobas, na czworaka tyłem. Kilka razy zjechaliśmy na luźnych kamieniach, ale na szczęście nie było to niebezpieczne w praktyce, jak mogło by być w teorii. Słońce wtedy przeszło na tą cześć góry i znów miałam bóle głowy. Miałam na szlaku kapelusz. Zapomniałam zabrać mojego daszku więc poszliśmy do sklepu we wsi. Jedyny sklep we wsi więc to był mały, jednoizbowy butik z podstawowymi produktami oraz kilkoma zabawkami. I pan w nim pracujący miał jeden kapelusz. Jeden. I nawet uochnelam w nim moje dredy. Kapelusz jest sztuczna plecionką, ale trochę przewiewu pod nim miałam, gdy akurat był zefirek. Jednak większość czasu nie było w ogóle wiatru. Dawał jednak cień, a to najważniejsze. Niestety było też w nim ciepło. Głowa więc mnie bolała. Nogi nieustannie mi się trzęsły. Byłam cała okjrzona i czułam pęcherz na stopie. Do tego to schodzenie po luźnych kamieniach. Not cool. Not cool at all.


Na szlaku widzieliśmy kozy, konie, modliszki oraz sępy. Te ostatnie krążyły kółka nad nami. Dzięki aparatów udało się zrobić świetne zbliżenia na ptaki, ale ich prędkość i zwrotność powodowały, że trudno było za nimi nadążyć. Udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć.

Szlak nazywa się Oczy diabła. Ojos del diablo. Chodzi o to, że ma formacje skalna, która jest dość duża, by z niej widzieć Oriñon, które jest poniżej. Nie weszliśmy tam, bo zauważyliśmy ta formacje dopiero jak byliśmy jakiś 1km dalej. Nie chciało nam się cofać. Nie po tych skałach. I całe szczęście, bo gdybyśmy zostali dłużej na szlaku, nie trafili byśmy do domu. Gdy zeszliśmy z góry koło 19tej,slonce już prawie zachodziło. Okazało się, że z Oriñon nie jada już żadne busy i musieliśmy dralowac 2km pod górę do innej wsi, aby tam czekać na busa. Oczywiście pozrywane wszędzie rozkłady, a w internecie co strona to ma inne dane. Jakoś się udało jednak doczekać busa, choć już chciałam dzwonić po taxi.

A dlaczego napisałam w tytule, że to szlak z koszmarów? Bo mi się śnił dwukrotnie w nocy. Obudziłam się za każdym razem. Śniło mi się że schodzę po nim i że nie daje rady. Że się boję i nie potrafię zejść. Obudziłam się o 3 i słuchałam podcastów do 6 rano, kiedy to poszłam dalej spać. Akurat, by na naszej ulicy tapasy zaczęły wywlekac i ciągnąć po betonie stoliczki i krzesełka w oczekiwaniu na klientów. Albo pan że sklepu z owocami morza, myjący karcherem ładę chłodnicza co rano. Stare miasto tutaj jest wyjątkowo głośne.



11 października 2023 , Komentarze (4)

Zdecydowanie odchudzanie. Wciąż nie wyszło.


Największy sukces to schudnięcie z 63 na 57kg. Zmiana była ogromna.


Później gdy zaczęłam biegać, schudłam z 63 na 61 i zmiana była równie wielka, bo zmieniło się całe ciało, a nie tylko liczba. Świetnie mi się wtedy biegało.


Od tamtej pory przybrałam na wadze i biega mi się źle. Chciałabym wrócić do wcześniejszej wagi właśnie po to, abym mogła znów biegać bez kompleksów i z radością.


A jaki jest wasz? 

11 października 2023 , Skomentuj


Wybraliśmy aktorki szlak, bo wstępnie miał 9km. Tak, aby się porusza, ale aby nie siedzieć w domu. Po drodze okazało się, że szlak pokrywa się w 90proc z tym , co już zeszliśmy.

Pogoda jak zwykle słoneczna. Do naszego mieszkania nie wpada w ogóle słońce, bo jest na 1 piętrze i jest otoczone 4-piętrowym budynkami. Z mieszkania zawsze się więc wydaje, że jest ciepło i zimno. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Wystarczy wyjść za róg ulicy, aby doznać olśnienia. I oslepienia.

Rozgkadalksmy się za likierem, który piliśmy w restauracji. Wersja kawowa także istnieje. Będziemy pewnie kupować je przed wyjazdem do domu. Pojawiła się też oferta na słodycze świąteczne. Wzięłam po sztuce z każdego rodzaju i w mieszkaniu zaczęliśmy testować. Niemal wszystko to są kruche ciasteczka z różnymi aromatami. Gdybym wiedziała to wtedy, kupiłabym co trzecie.

9 października 2023 , Skomentuj


Po szlaku monte Ventoso musieliśmy odpocząć. Albo to starość albo ten upał. W niedzielę więc tylko mały spacer na plażę i opalanie się. Marsz zajął nam niecałą godzinkę, bo postanowiliśmy odwiedzić plażę za miastem (w mieście mamy 3 plaże). Z dotychczasowych, ta spodobała nam się najbardziej. Była też najmniej zatłoczona.

Godzinkę marszu z powrotem i szybki prysznic później, wyszliśmy na kolację. Najpierw jednak posiedzieliśmy na placyku przy nabrzeżu, sącząc białe wino. W restauracji zjedliśmy małże w pomidorach, koktajl z krewetek oraz okonia morskiego na pół.

Na koniec dostaliśmy szoty na koszt lokalu. Bardzo fajny likier ziołowy. W drugiej rundzie dostaliśmy też wersję zmieszana z espresso. Jeszcze lepszy! Kupimy go sobie raczej do domu.

Na dziś plan na krótki szlak. Coś dla ruchu, ale co nas nie wykończy. I tak źle sypiam.

7 października 2023 , Skomentuj


Jezu, jak wczoraj się nic nie chciało. Zrobiliśmy kompletny easy flow. Cokolwiek się miało wydarzyć, niech się dzieje. I tak o 12 jeszcze leżałam i oglądam serial na netfliksie.

Poszliśmy raz na spacer, a przy okazji po zakupy. Kupiłam sobie lody bananowo kiwi a mąż kupił lody z orzechami laskowymi a’la Nutella. Oba smaki były wybitne. Do tego kupiłam mleko czekoladowe, jakaś lokalna marka. Fajne, gęste, nie za słodkie.

Wieczorem poszliśmy na miasto. Spróbować różnych pintxos. Baskijskie przysmaki. Do tego zamówiliśmy kilka ciekawych drinków. Link do drinków tutaj.

Później poszliśmy na wino i przekąski.

W domu zaś prosto do łóżka. Następnego dnia czekał nas bardzo trudny szlak.

6 października 2023 , Komentarze (2)

W 10 rocznicę ślubu byliśmy w Bilbao. Kilka miesięcy temu zarezerwowałam stolik w peruwianskie restauracji Waman. Wzięliśmy autobus bezpośredni do Bilbao z Castro-urdiales. Autostrada to 35 minut drogi. Autobusy są klimatyzowanym, z automatycznie otwieranym łukiem bagaż owym. PKS w moich rodzinnych stronach mógłby się uczyć. No i nie mają kas fiskalnych tylko skanery kart biletowych i kodów qr z tradycyjnych biletów. Kierowca trochę wariat, ale dojechaliśmy bez przygód.

W samym mieście było naprawdę fajnie, choć to spore miasto. Ludności ma trochę więcej niż Bydgoszcz, ale gęstość zaludnienia jest 6x większą niż w Bydgoszczy. I to się czuje. Większość bydunkow ma parkingi pod ziemią, więc o ile ruch jest bardzo duży, to w przeciwieństwie do Bydgoszczy, samochody nie stoją na chodnikach tarasu ja przejście. Centrum jest bardzo duże i głośne. Budynki wysokie na 6 pięter w zasadzie wszędzie, gdzie się nie ovrocilismy. To dawało dużo cienia. W mieście było 22 stopnie miejscami, choć ogólna temperatura była 27.

Naadniejsze były bulwary. Dużo zacienienia. Co kawałek w mieście i na bulwarach były ławeczki pod naturalnymi pergolami i że stanowiskami wody pitnej. Niektóre powidła były przystosowane dla psów i ptaków.

Z ciekawostek, to trafiliśmy wielu naciągaczy i zebrakow. Były nawet dziewczyny z jakimś polaroid em, które robiły tutmrystom zdjęcie przy Fluffym, psie kwiatowym przed muzeum sztuki współczesnej. Była pojedyncza fasada jakiegoś budynku pomiędzy nowoczesnym budynkami mieszkalnym. Było łóżko pod mostem z prośbą, aby go nie demolowac. Podobne rzeczy widzieliśmy w Portugalii. Trafiliśmy też lodziarnie Amorino, w której byliśmy na lodach z moim Ukochanym 14 lat temu na samym początku naszego związku. Wtedy było to na południu Francji. Nadal mają pyszne lody.


Podobało mi się muzeum sztuki współczesnej. Było naprawdę ciekawie, choć eksponat ow mają zdecydowanie mniej niż się spodziewałam. Mieliśmy szczęście, bo akurat trwa wystawa dzieł Picasso. Tym razem tylko rzeźba. Kiedyś byłam na jego wystawie w Warszawie i również mi się podobało.

Klub fotograficzny ma jeden z tematów w tym sezonie „odbicia”, więc szukałam wszystkiego, co się błyszczy. Boziu, było w czym wybierać. Szkoda, że można przedstawiać tylko jedno zdjęcie w tym sezonie.

Restauracja Waman jest wspaniała. Wszystko co zamówiliśmy było nowocześnie podanym tradycyjnym daniem z Peru. Nawet mój deser czekoladowy zawierał mus z owocu, którego w ogóle nie znałam, a który jest rodzimy dla Peru (lukuma). Mąż chwalił ryż, który zamówił, a który był pełen smaku i przyjemnie puchaty. Ja miałam wolno gotowanego dorsza z sosem pil pil. Do tego zamówiłam pisco jako aperitif. Żadne z nas się nie odważyło zjeść oślego ogona.

Jako pamiątkę kupiliśmy sobie jak zawsze kartkę i magnesik. Ponadto ja kupiłam sobie wachlarzyk. Jest większy niż mój drewniany wachlarzyk z chińskiego sklepu i wygląda na porządniejszy. Choć ten mój stary pomimo uszkodzenia, służy mi od prawie 15 lat.

Kupiłam też sobie kije trekkingowe. Puchną mi ręce i bolą mnie plecy od długiego chodzenia. Mam nadzieję, że to pomoże.



5 października 2023 , Komentarze (4)


Wczoraj ruszyliśmy w trasę znów. Zrobiliśmy niemały dystans, mieliśmy kilka stromych podejść i zejść. Dziś czuje zakwasy na udach od zejść. Weszliśmy na okolicznych szczyt Pico Corredo. Nie było łatwo. W jednym momencie szlam na czworakach bo boję się wysokości.

Widzieliśmy sępy, szliśmy lasami eukaliptusowymi. Pachniało jeszcze intensywniej niż na Azorach. Ale może dlatego, że była niedaleko wycinka. Zdobyliśmy też wzgórze nad miastem, gdzie stoi figura matki boskiej. Podejście było straszne, bo śliskie. W niektórych momentach wymurowano schody w lesie, co trochę ułatwiło.

W Holandii zaś świętowane dzień zwierzaka domowego. Dostaliśmy z tej okazji galerie zdjęć że Snoetje. W ogóle jak ją zostawialiśmy, to sama wyszła z koszyka. Normalnie zostawała zamykana na pierwszą noc wraz z koszykiem w osobnym kojcu, aby nie niepokojona oswoiła się z zapachami i dźwiękami. Obecnie hotel przeszedł mały remont i jest więcej hamakow i schowanek niż wcześniej. Mimo to kicia poznała miejsce i sama wyszła eksplorować. Biorąc pod uwagę, że ostatnio nie chciała wracać do domu, to chyba powinniśmy jej sprawić więcej schowanek i hamakow w naszym ogrodzie. Ciekawe czy i tym razem będzie chciała zostać.