Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Startuję od dzisiaj :)



Dzisiaj początek mojej vitalijkowej diety. Wczoraj dostałam plan posiłków i byłam w szoku - strasznie dużo jedzenia :) Dlatego mam plan ograniczać trochę te dawki, żeby być bliżej 1000-1100 kcal, bo wg planu dietetyka jest ok. 1300-1400kcal.


Mój plan na dzisiaj to:
śniadanie: bułka z polędwicą sopocką i ogórkiem + herbata zielona
II śniadanie: danio waniliowe + jabłko
lunch: smaczna sałatka z brokułów (ale chyba nie dam rady zjeść całej, bo strasznie dużo wyszło wg podanego przepisu) + herbata zielona
obiad: 1 gołąbek + herbata zielona
W tzw. międzyczasie popijać będę wodę niegazowaną.
Wychodzi mi ok. 1100kcal.

Ćwiczenia odpadają, bo prosto z pracy śmigam do miasta T, gdzie jest mój narzeczony i uczelnia. W weekend zajęcia, także wracam do orbitreka i hantli od poniedziałku. Wczoraj udało mi się wytrzymać 25 minut. Może w poniedziałek wykonam plan 30-minutowy :)

Entuzjazm jak na razie nie opada. Mam nadzieję, że utrzyma się aż do osiągnięcia celu :) Faktem jest, że nadal nie jem słodyczy (do świąt) i wcale mnie do nich nie ciągnie. Wręcz przeciwnie - od samego zapachu mnie mdli. Wg Coveya odzwyczajenie się od słodyczy (taki 40-dniowy post) to świetny początek i pierwszy krok do zmiany własnego życia. W momencie jak uda ci się odzwyczaić od cukru (który uzależnia, jak wiadomo), to potem wydaje ci się, że możesz wszystko, ża każdy kolejny cel jest do osiągnięcia, że masz kontrolę nad własnym życiem, że masz wolę i samokontrolę. Zaczynam w to wierzyć.

Miłego dnia i weekendu.
  • femme1984

    femme1984

    8 marca 2008, 10:38

    Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet!

  • 2befree

    2befree

    7 marca 2008, 10:20

    Czesia222: ja całe życie jadłam słodycze i to w sporych ilościach. Jeszcze jakiś czas temu, jakby mi ktoś kazał wybrać czy wolę żyć bez mięsa czy bez czekolady, to bez wahania wybrałabym to pierwsze. U mnie w domu zawsze były słodkości (i nadal są) i zawsze obwiniałam mamę, że to przez nią nie umiem się powstrzymać od podjadania. Podejmowałam kilka prób niejedzenia słodyczy albo przynajmniej ograniczania, ale poddawałam się max po 3 dniach :) Tym razem jest inaczej. Razem z ukochanym wymyśliliśmy sobie postanowienie na post: zero słodyczy. Jakieś 2 tygodnie temu miałam kryzys - siedziałam i myślałam jakby było fajnie zjeść kawałek czekolady, aż mnie nosiło. Prawie jak narkomanka :) Na szczęście narzeczony stał na straży naszych postanowień i dałam radę. Po kolejnych 2 tygodniach czuję, że słodycze w ogóle nie są mi potrzebne do szczęścia. Jak skończy się post, to pewnie zjem kawałek ciasta na święta, ale myślę, że na tym się skończy. Nie zarzekam się, że już nigdy nie tknę słodyczy - nie, ale na pewno nie będą mną rządziły :) Ale się rozpisałam :) Pozdrawiam.

  • Czesia222

    Czesia222

    7 marca 2008, 09:32

    cholipka! Ale Ci zazdroszcze! ja chyba własnie zdałam sobie sprawe ze te słodycze to nałóg.. zresztą jak chyba jedzenie....ja nie potrafiłabym bez słodyczy! dlatego podziwiam Cie jak cholerka!!!!!!

  • femme1984

    femme1984

    7 marca 2008, 09:30

    no super! 3mam za ciebie kciuki i pewnie bede do ciebie czesciej zagladac! pozdrawiam:)

  • green23

    green23

    7 marca 2008, 09:29

    trzymam kciuki, mam podobną wagę więc razem będziemy schodzić w dół w pozytywnym tego słowa znaczeniu :-) pozdrawiam