Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Do boju!!!


Po dole ostatnich dwóch tygodni w końcu zebrałam się. Już myślałam , że popłynę. Przyzwyczaiłam się do szybkich rezultatów na początku więc takie spowolnienie potrafi wybić z rytmu. Zwłaszcza , że naprawdę przestrzegałam diety i ćwiczyłam ostro. Na całe szczęście w zeszły weekend kiedy już dół sięgnął zenitu i miałam odpuścić weszłam na forum i zaczęłam przeglądać na  sukcesy odchudzania - zdjęcia przed i po. Dwie godziny nie mogłąm odejść od kompa. Kurczę ludziom naprawdę się udaje. I to babeczki z dużo większą ilością tłuszczyku niż ja posiadam po kilku miesiącach przeistaczają się w super laski. Tak mnie to zmotywowało. Mówię wam nie ma lepszego kopa.
No i w tym tygodniu z nową energia podeszłam do sprawy.
Dzisiaj znowu nie wytrzymałam i weszłam na wagę. Aż mi serce stanęło z radości jak zobaczyłam 69,9KG. Pierwszy raz od dawna szóstka na liczniku. Aż męża zawołałam. Niestety jak weszłam ponownie to było 70,1 kg. Mąż pewnie stwierdził , że już tak ześwirowałam , że mam omamy. Zresztą sama się zastanawiam czy siłą woli raczej tej siedemdziesiątki nie przekroczyłam:):)
Trzymajmy się jednak optymistycznej wersji -to taki zwiastun lepszych czasów. Jak krokusy na wiosnę:):)
Wiem że mam się ważyć raz w tygodniu-ale tak trudno wytrzymać od soboty do soboty.
W każdym razie na oficjalnym ważeniu pojutrze mam nadzieję że będzie <70kg. Strasznie bym chciała. No i jeszcze utrzymać wagę przez święta, bo na spadek nie liczę. Nie ma co się oszukiwać.