Wczoraj się cieszyłam i w ogóle, no a dziś znów olałam poranne bieganie, bo nie chciało mi się wstać.
Jestem beznadziejna, zero systematyczności, a co mi da, że raz na jakiś czas pójdę sobie pobiegać. Nic. Tylko nie umiem się jakoś systematycznie tego robić. O ćwiczeniach już nie wspomnę, moja siostra ma "trudne dni" więc stwierdziła, że zaczniemy ćwiczyć od tego cudownego, przysłowiowego poniedziałku. A ja zamiast sama ruszyć tą swoją tłustą dupę, to wolałam oglądać anime.
Jestem beznadziejna, jedyne co mnie pociesza to jest to, że w miarę trzymam się diety - w sensie w miarę zdrowego odżywiania, nie jest to z pewnością jeszcze to co powinnam jeść i w ogóle, ale jest już lepiej niż przed zmianami, a to zawsze coś :)
Wczoraj przeczytałam gdzieś, że ponoć jak mamy pić te 2l wody dziennie to powinniśmy pić ją z czymś z sokiem z cytryny, miodem lub czymś takim, bo inaczej jej nie trawimy tylko przelewa się przez nas organizm nic nam nie dając wiecie czy to prawda?
Beznadzieja, jak tak dalej pójdzie i nadal będzie tak w kratę to chyba nic nie osiągnę tylko nie umiem inaczej, jednego dnia mam wielką super motywacje, a drugiego zerową. A do tego dziś stojąc przed lutrem stwierdziłam, że chyba tylko przytyłam zamiast schudnąć.
Ale przynajmniej moja babka w głowie, po wczoraj waży 498 kg, a nie 500 :P