Czyżbym odkryła dla siebie świętego graala?
Dzisiaj dzień ósmy mojego nowego lifestajla :). Czuję się bardzo dobrze. Coraz lepiej. Mam coraz więcej energii. Nie mogę się doczekać kiedy kontuzja nogi minie na dobre - wtedy będę mogła konkretniej biegać. Póki co biegam po jakieś 6 km z rana około 5 razy w tygodniu. W wakacje biegałam conajmniej 15km, najchętniej 6x w tygodniu, więc dla mojego organizmu to totalne wakacje :).
Pomiarów nie zrobiwszy. Na wadze nie stanęłam, ale ciągle kontroluję sprawę za pomocą centymetra. Codziennie rano się mierzę i sprawdzam żeby w razie czego wszcząć alarm, że coś jednak nie tak... Póki co jest dobrze. Nie spodziewam się jakichś spadków w obwodach, bo ogólnie jestem szczupła. Chcę natomiast być bardziej smukła, bardziej uwidocznić mięśnie na brzuchu oraz pozbyć się boczków - niewielkich, bo niewielkich, ale tym trudniej mi się ich pozbyć. Zarejestrowałam jednak zmiany w lustrze. Już teraz czuję się bardziej smukła, a minęło tylko 8 dni. Jedzenie z dużą zawartością wody oraz spora dawka płynów jakie pochłaniam powoduje, że często chodzę do toalety. Jest to prawda, że żeby się pozbyć wody trzeba dużo pić i jeść mniej "suchych" pokarmów. Zmiany są praktycznie natychmiastowe, wyglądam jakbym schudła na brzuchu, a to tylko woda zeszła :D. I absolutnie nie można powiedzieć, że jestem odwodniona - wręcz przeciwnie - nie pamiętam kiedy byłam tak NAWODNIONA.
Ahh uwielbiam fakt, że mogę jeść owoców tyle ile mi się zamarzy. Kiedyś wręcz od nich stroniłam - jedno jabłko na śniadanie i może jakiś owoc na drugie śniadanie - potem już nie, bo przecież to sam cukier :|. Ehhh... Dla kontrastu napiszę co dzisiaj zjadłszy na śniadanie: Przed bieganiem dwie szklanki wody i pomarańcza. Po bieganiu zrobiłam sobie mleko bananowo-gruszkowe. Do blendera wrzuciłam 4 banany, 4 gruszki, wlałam jakieś 800ml wody i zblendowałam. Wyszedł taki dosyć rzadki smoothie. Przepyszny, słodki i mega nawadniający. Wypiłam to, ale jeszcze mi brakowało cukru - miałam ochotę na coś jeszcze. Zjadłam do tego jakieś 8 daktyli (świeże, jeszcze z pestkami), banana i gruszkę. NO! Już niczego więcej mi nie trzeba było. Zgaduję, że 1000kcal stuknęło.
Dla zainteresowanych i ciekawych "skąd biorę swoje proteiny?" Odsyłam do tego Pana, który to ładnie tłumaczy. Poza tym polecam go pooglądać, bo bardzo ciekawie mówi :).
Dodam coś jeszcze. Muszę napisać, że brak przymusu liczenia się z kaloriami jest WYZWALAJĄCY. Nigdy ich nie liczyłam jakoś skrupulatnie, ale zazwyczaj się "z nimi liczyłam", pewnie wiecie o co mi chodzi...
aniek6
5 grudnia 2013, 12:17Generalnie on tutaj odpowiada na pytanie skąd ludzie biorą swoje proteiny na diecie wegańskiej. Więc tłumaczy, że paliwem wszystkich komórek ludzkich jest cukier - również komórek mięśni. Kiedy ćwiczymy używamy mięśni spalajmy zawarty w nich cukier, zwany glikogenem. Ludzie również używają białka jako paliwa codziennie: w ilości od 1/10 - 1/4 z jednego procenta z całkowitego dziennego zużycia energii - zależnie od poziomu wysiłku itd. Więc powiedzmy przy zużyciu 3000 kcal dziennie, zużycie kalorii z białka wynosi jakieś 3kcal. CHYBA ŻE jemy niewystarczające ilości carbów, w tym wypadku moglibyśmy użyć białka jako paliwa - przekształcając je wcześniej w węgle co jest bardzo nieefektywne energetycznie. Więc to co spalasz podczas treningu i to co musi zostać uzupełnione to są carby.
j.lisicka
5 grudnia 2013, 11:50Pan nie tłumaczy w moim ojczystym języku, więc może przybliżysz? :))