Dzisiaj piąty dzień diety. Niby nic, ale postęp jest. I fajnie. Jakoś od razu lepiej. Nie muszę gotować dla wszystkich, bo córka na obozie, a facet sam się wyżywi. No i po południu dzwoni koleżanka, zaprasza na kawę i ciasto, bo kupili dom, przy okazji oględziny itp. No i mój stary wypala, że jestem na diecie. Noż kurde, news dnia normalnie! Ledwo skończył, powiedziałam mu, co o nim myślę. To moja dieta i ja będę decydować, co, komu i kiedy powiedzieć. Niby tyle się znamy, temat był wałkowany, a ten dalej swoje. Jak schudnę, to się rozwiodę. Zaczynam do tego dojrzewać.