Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
WITAM WAS PO DŁUGIEJ PRZERWIE :)


  Pewnie mało kto czyta ten pamiętnik, ale może  z czasem będzie on motywatorem dla kogoś :) Mam nadzieję, że tym razem się uda :D

  Zaczęłam od nowa. Dosłownie. Z nową wiedzą o sobie, z nowymi postanowieniami. Nie, nie przytyłam z powrotem 30 kg, ale waga wahała się raz 5 w górę, raz pięć w dół...dwa w górę...jeden w dół....trzy w górę dwa w dół i tak od dłuższego czasu.

   Żeby dla chętnych było jasne co i jak zacznę dzisiaj od momentu gdy zaczęłam biegać z nadzieją na nową sylwetkę. 

  Pierwsze podchody w tym kierunku były w lutym 2014 roku. Moja córka miała już dwa latka skończone więc mogłam sobie pozwolić na wyjście żeby zająć się sobą. Już pracowałam, dlatego czas był ograniczony - z córunią chciałam i nadal chcę spędzać jak najwięcej czasu razem, jest moim priorytetem. Pobiegałam troszkę....3 miesiące?? Jakoś tak. Waga nieco zeszła, ale nie tyle ile się spodziewałam. Z dietą było różnie. Raz było super a raz słodycze za słodyczami..jak coś słodkiego posmakowałam to nie mogłam przestać.Nieraz to trwało dzień, nieraz tydzień. Wtedy też nie miałam chęci i sił na bieganie (dzisiaj już wiem dlaczego). I tak przed sezonem się skruszyło bieganie. Również przytyło mi się sporo, jakieś 10 kg od czerwca 2014 do stycznia 2015...Wtedy zrobiłam drugie podejście dzięki grupie biegaczy (gdzieś wcześniej są jakieś wpisy o nich). Znowu z nową nadzieją...próżną....coś mi się schudło...ale do ago 69 nie wróciłam....dużo biegałam, po 90-120-130 km miesięcznie. Do tego praca dość fizyczna i oczywiście aktywnie spędzany czas z córką. I tak stała waga aż do lata 2016...Zaczęłam mieć spore nerwy z powodu choroby mojego męża. Nie powiem jaka....ale paskudna. Nie choroba ciała ale ducha. Paskudna, potrafiąca niszczyć wszystko co napotka, niszczyć życie, psychikę i zdrowie....To było straszne.Do tego stracił pracę, kolejne kłopoty....finansowe.Wykończona nerwowo przez to i przez pracę (sezon w sklepie zawsze daje cholernie w kość) jednak nadal starłam się biegać, nie zaprzestać, znaleźć chwile i ruszać się...a WAGA W GÓRĘ!! Do tego doszła ociężałość, zły sen (zasypiałam momentalnie a budziłam się w nocy i nie mogłam zasnąć przez nieraz 2 godz.), gorzej i ciężej mi się biegało, bolały mnie mięśnie i kości....nie miałam tyle cierpliwości co zawsze, szybko się denerwowałam. Zaczęłam szukać w necie inf o bolących mięśniach, zakwasach nawet po małym biegu, bolących kościach....znalazłam NIEDOCZYNNOŚĆ. Objawy...kropka w kropkę moje (poza depresją, do depresji nie pasuję :)  )...poszłam na badanie krwi, odebrałam wyniki...popłakałam się....z radości...z radości że wskazuje na niedoczynność. 

Dokończę później. Idę czytać bajeczki na dobranoc :)

 

  • beza111

    beza111

    18 kwietnia 2016, 20:28

    jantem mam niedoczynnośc zaczelam tyc masakra wlasnie zastanawiam sie i szukam w necie co poczac chce zaczac diete z vitalia ale czy zadziala