Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wytrwać...jak to łatwo powiedzieć,a gorzej
zrobić...


Cóż,lekko nie jest. Dziś mąż przyniósł z pracy czekoladki,i weź tu człowieku bądź twardy.(martwy)..?no... Ach...I tym sposobem podwieczorek miałam z bani...zjadłam dwie praliny,do kawy...Ale szczęśliwa i dumna nie jestem... Oczywiście nadal ćwiczę,wczoraj i spacer (godzina) i rowerek i gimnastyka,dziś też planuję;) Zaczęłam intensywniej liczyć kalorie i jestem przerażona.3 tapetowe chlebki z najchudszym twarogiem to już 200 kcl... Dlaczego to tak jest,hę?!Że żeby byç fit to w sumie trzeba ciągle zaciskać gębunię... Ale nie wszyscy.Moja teściowa jest chuda jak patyk,a je słodycze,ciasta,słodkie dżemy i chleb z centymetrową warstwą  masła,i nic,zaszuszona jak patyk.I mój mąż który zje pizzę,popije piewem,wciągnie wyżej wymienione praliny,i ... Nic...A my?!liczymy,ograniczmy,tniemy kalorie,przeklinamy wagę i ciągle pod górę.Nic to.Pomarudziłam,a tu trzeba myśleć co chudego na kolację i jeszcze 40 minut pobrykać żeby lepiej się spaliło.

Pozdrawiam,

A.

  • Anulka_81

    Anulka_81

    15 października 2015, 21:47

    Dzięki za wsparcie

  • flaviadeluce

    flaviadeluce

    15 października 2015, 18:41

    teściowa ma inny metabolizm i ty masz inny, nie masz co porównywać. Nie przesadzaj z liczeniem bo to niszczy psychę, uwierz