Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Spacer po Amsterdamie


Nie jeździmy niemal nigdy do Amsterdamu samochodem, ponieważ lubimy życie bezstresowe. Kiedy trzeba odebrać moją przyjaciółkę z ościennej dzielnicy – z dworca Sindbada – to spoko – zaraz koło zjazdu z autostrady jest ta dziura w ziemi, którą nazywano dworcem. Obok jest już coś, co bardziej przypomina dworzec – stacja metra i pociągów oraz autobusów miejskich. Ale taki parking koło tego już jest nazywany dworcem Duivendrecht. Tam mogę jechać, choć moment kiedy z autostrady A7 musze przeskoczyć chyba na 12 pasmowym odcinku na skroś przez A9 na A8 albo odwrotnie, to zawsze się trochę spocę ze strachu. Jak są godziny szczytu to może zostać małe okienko, kiedy ta zmiana jest możliwa. Do samego zaś Amsterdamu się nie pcham. Tłoczno, rowerzyści wszędzie i turyści, którzy nie patrzą na kolor sygnalizacji i ruch uliczny. Łażą z głowami utkwionymi w budynki i witryny, a przy tym często włażą na siebie. Nie mam na koncie jeszcze potrącenia i wolę zostawić tą rubryczkę pustą.

Wybieram pociąg. Wsiadam 4 km od mojego domu, wysiadam w ścisłym centrum Amsterdamu. Pociąg rozpędza się na niektórych odcinkach do 120 km na godzinę. Pokazuje na ekranach gdzie jesteś, jaka następna stacja, jaki czas dojazdu i na jakie inne pociągi można się tam przesiąść. Obecnie trwa jakiś remont w Uitgeest, więc mieliśmy trasę przez Hoorn – o dziwo czas przejazdu podobny mimo 2 przesiadek. Maksymalnie czekaliśmy 12 minut na przesiadkę, ale pociągi były podstawione, więc można było sobie usiąść od razu i czekać na odjazd.

Na trasie Hoorn-Amsterdam trafiliśmy do wagonu ciszy. Poza dziewczyną nie znającą chusteczek i wciągającą gile przez cała drogę – kompletna cisza. Ani tiktoków na głos, ani rozmów, nic. Tylko szum elektrycznego silnika pociągu. Jazda bardzo komfortowa, mimo, że pociąg był niemal pełen. Poczytałam gazetę w telefonie i zrobiłam sobie screeny trudniejszych słówek. W końcu zrezygnowałam z papierowej subskrypcji, bo od 2 lat prawie wcale jej nie otwierałam. Na telefonie czyta się wygodniej – może gdyby gazeta nie była takim dużym kawałkiem papieru tylko max A4?

Dworzec w Amsterdamie jest bardzo ładnym budynkiem. Za Wikipedią:

druga co do wielkości stacja kolejowa Holandii (po Utrecht Centraal), znajdująca się w centrum Amsterdamu. Codziennie korzysta z niej ok. 250 tys. pasażerów[1]. Zapewnia bezpośrednie połączenia z wszystkimi większymi miastami Holandii, lotniskiem Schiphol oraz niektórymi europejskimi stolicami: Berlinem, Brukselą, Paryżem[2], a do 2014 roku także Kopenhagą, Warszawą, Pragą, Mińskiem i Moskwą[2]. Budynek stacji został zaprojektowany przez Pierre’a Cuypersa i A. L. van Grendta, zaś otwarty został w 1889 roku[1].

Na dworcu znajduje się początkowa stacja linii metra: 51, 53 oraz 54.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Amsterdam_Centraal

Niedaleko dworca jest rozległy kanał, skąd startują łodzie wożące turystów w sezonie – ten kanał był w przebudowie przez 3 lata, ponieważ… zbudowano pod nim piętrowy garaż dla rowerów z infrastrukturą piętrowych przejazdów, jakie robi się dla samochodów.

Poniżej filmik z budowy tego garażu.

Poniżej filmik, jak wygląda to w środku, jak działa i jak zaparkować rower na wyższym piętrze stojaka – w niedzielę sami się zastanawialiśmy, jak tego dokonać – zwłaszcza, że nasze rowery ważą około 30 kg każdy.

Na placu de Dam stoi pałac.

Pałac królewski w Amsterdamie (dawniej Ratusz) – budynek położony w centrum Amsterdamu, pełnił funkcję ratusza do 1808, kiedy został przebudowany na pałac królewski, w całej Holandii są tylko cztery takie pałace. Jest uznawany za najważniejszy zabytek holenderskiego Złotego Wieku.

link do ang wikipedii, bo polska ma tylko to jedno zdanie.

W Amsterdamie jest wiele dziwnych sklepów. Lego, akcesoria do palenia marihuany, sex shopy, sklep z tylko białymi ubraniami, sklep bożonarodzeniowy, no i trafiliśmy pod sklep z gumowymi kaczuszkami.

Jest też giełda kwiatowa. Jako osoba pracująca z roślinami – nie polecam tego miejsca. Oczywiście, pójść, obejrzeć… Ale jeśli kupować cebulki to najlepiej późną jesienią, tak od października. Nie kupować zimą i po zimie. Cebulki, które leżą w chłodzie, czasem mrozie – nie skiełkują. To jest typowa pułapka na turystów. Turysta kupi, pojedzie, a jak mu tulipany nie wzejdą to uzna, że on zrobił coś źle. Jeśli chce się kupić dobrej jakości tulipany to trzeba jechać do centrum ogrodniczego – tam są one przechowywane prawidłowo, wystawiane do sprzedaży tylko wtedy, gdy jest sezon, a nie cały rok. Cebule kupione w lipcu i posadzone w lipcu, nie ukorzenią się i nie zakwitną. Zgniją. Do września/października cebule powinny spoczywać w dobrze przewietrzonym pomieszczeniu bez wilgoci. nie na straganie przez cały rok, raz w słońcu, raz w mrozie.

Po Amsterdamie pływają takie łodzie z turystami – te polecam. W godzinę można zobaczyć najciekawsze miejsca w mieście – z poziomu wody – a na słuchawkach, także w języku polskim – posłuchać o historii miasta, jego mieszkańców i Holandii. Zobaczyć z zewnątrz dom Anne Frank, ładne hotele, bazylikę, domy kupców.

Amsterdam, jak się pójdzie w złą stronę, szybko staje się blokowiskiem, ale w ścisłym centrum są kamienice. Wystarczy odejść jakieś 2 km dalej i ma się już nieużytkowe partery, w których mieszkają ludzie. Brak ogródka przed domem z reguły jest wynagradzany ogródkami za domem. Obecne ceny najmu mieszkania w kamienicy to około 2 750 euro na miesiąc plus opłaty. Mimo to rynek mieszkaniowy w Amsterdamie pęka w szwach – zapotrzebowanie jest za duże, studenci nie mają gdzie mieszkać. Od tego roku władze proszą, aby uczelnie nie przyjmowały zagranicznych studentów, bo nie ma właśnie gdzie ich ulokować.

Niektóre domy są pięknie zaaranżowane, inne są puste i minimalistyczne, gdzie ludzie stawiają później puste puszki po napojach, paczki po papierosach i szklane butelki po piwie. O dziwo zawsze jakimś nietypowym piwie, bo zwykłe piwo ma kaucję na butelki i Holender nie przepuści, by dostać swoje pieniądze z powrotem.

Pierwszy raz widzieliśmy takie tabliczki na mieście – zakaz spożywania alkoholu. Ogólnie w Holandii można pić alkohol publicznie, o ile nie jest się uciążliwym dla ludzi dookoła. Więc piknik w parku i piwko czy winko okej, ale jeśli nie będziesz za głośno, nie będziesz śmiecić, ani nie wywołasz jakiejś awantury. Policja nie ściga ludzi za picie pod chmurką, bo są ważniejsze rzeczy do roboty, a w Holandii panuje zasada dawania sobie nawzajem luzu, jeśli nie wchodzi się przy tym innym w drogę. I tak u mnie we wsi potrafią na środku skrzyżowania zatrzymać się samochody lub rowery, bo kierowcy muszą sobie pogadać. Jak pojawi się kolejny pojazd to towarzystwo się zawsze rozjedzie. Żyj i pozwól żyć innym.

W parku niedaleko browarów Heinekena widzieliśmy stado około 8 papug. Obżerały wiśnię z kwiatów.

Jedyne zaplanowane zwiedzanie tego dnia mieliśmy w browarach. Skoro za miesiąc idę na Vermeera do Rijskmuseum [chciałam w niedzielę, ale akurat była przerwa w ekspozycji na ten weekend], to teraz mogę iść w inne miejsce. Wybraliśmy Heineken Experiance. Amsterdam jest pełen muzeów, a szczególnie muzeów, gdzie się nie tylko chodzi i uczy na jakiś temat, ale także doświadcza tej wiedzy. heineken experiance jest multimedialnym skansenem warzelni piwa. Nie jest on odpowiedni dla osób z epilepsją oraz są ograniczenia dla kobiet w ciąży – bo pije się alkohol. Podczas degustacji piwa nie było niestety piwa 0 procent, więc mąż, który wieczorem miał nas zawieźć z dworca do domu, musiał obejść się smakiem. Oglądaliśmy najpierw stare butelki, etykiety i medale zdobyte za jakość warzelniczą. Później chodziliśmy po salach pełnych projektorów, które pokazywały nam imprezy różnego typu, przy których heineken bierze udział. Był pokój muzyczny, gdzie stojąc w kilka osób dookoła graniastego stołu, uderzając rózne jego części, można było skomponować swoją muzykę. Było strzelanie goli w rugby, były piłkarzyki i loża trenewrska mistrzostw świata, podpisane korki Messiego i koszulka Ronaldo – tego prawdziwego Ronaldo, a nie wszystkich imienników po nim. Nawet była koszulka Luisa Figo – mój brat był jego fanem.

Na koniec dostawało się żeton na piwo i można było wjechać na dach i oglądając panoramę miasta, delektować się piwem. Tym razem mieli zerówkę. W tle – Rijskmuseum. Tam będę 13 marca.

Później standardowo – błąkaliśmy się. Wyszło nam 13 km tego błąkania. Dla nas Amsterdam jest zbyt tłoczny, zbyt turystyczny i jak nie musimy tam jechać to unikamy.

Warto zobaczyć raz, ale żeby jeździć ciągle to trzeba mieć tam znajomych lub lubić ten klimat – koffieshopy, kluby, fast foody. W centrum nie ma dobrych restauracji, bo turysta zje każdy śmieć i chodzi o to, by przemielić te 6 milionów turystów rocznie szybko i wykopać za drzwi. Wiele miejsc oferuje jedzenie z okienka i idzie się dalej. Muzea są małymi salonikami z różnościami. Sama kilka lat temu odwiedziłam Ripley’s Believe or not i ogólnie fajnie było, ale to nie muzeum tylko taki skansen.

Podobnie madame Tussauds – są tam te figury woskowe, ale to nie muzeum. Poza tym, jak naprawdę wygląda Kylie Minogue, człowiek niewiele się dowie. Więc my chodzimy po Amsterdamie i nie wchodzimy w te miejsca. Na mojej liście ciekawych rzeczy do zobaczenia jest chyba tylko Body World, gdzie są oskórowani ludzie wystawieni w różnych pozach. Ale to również jest skansen. Jedynie dreszczyku dodaje to, że faktycznie wszystkie ciała to byli prawdziwi ludzie. myślę jednak, że po zobaczeniu kilku z nich, dalej już idzie się w znieczulicy na automacie. Może w czerwcu tam wejdę, jak przyjedzie moja przyjaciółka. Tymczasem poszwendaliśmy się. Znaleźliśmy skwerek z jaszczurkami….

Park między dwiema nitkami drogi z muzykami, na których poustawiane były tańczące tulipanki.

Pomnik niedaleko domu Anne Frank.

„Muzeum” tulipanów.

Sklep z używanymi aparatami.

Ostatecznie wylądowaliśmy w restauracji japońskiej, gdzie zjedliśmy ramen. Ja jako osoba wożona tego dnia samochodem pozwoliłam sobie na japońskie piwo. Mąż wziął zieloną herbatę – i uwaga – japońskie ice tea – skład: zielona herbata, witamina C. Koniec. Ani cukru, ani dodatków smakowych, po prostu gorzka herbata w butelce.

Wzięłam ramen z marynowanym jajkiem, krewetkami, zieloną cebulką i pak choi.

Do tego, jak już spociłam się od ramenu, wzięłam na ochłodę lody. Mąż nie znalazł miejsca. Był jakiś biszkopcik z pastą z czerwonej fasoli. ta sama pasta z czerwonej fasoli była też jako jeden z dodatków. Do tego lody matcha i jakieś lody śmietankowe w jakby żelatynowym kożuszku. Nie wiem co to było, ale fajne. Lody były oczywiście o smaku matchy a nie matchy z cukrem.

Dalej były inne rozmaitości.

Wieczorem zaś odbył się stand up Karola Modzelewskiego. Nie obyło się bez wyrzucenia z klubu trzech chyba zakochanych w sobie kobiet, które wciąż rozmawiały głośno, przeszkadzały i śmiały się jak po trawie w niewłaściwych momentach. nie wiem, co miały na celu idąc na występ, ale facet stracił cierpliwość. Z resztą występujący przed nim komik też zwracał im uwagę. W końcu organizator poszedł i poprosił panie, aby poszły gdzieś indziej zachowywać się głośno.

Bawiliśmy się bardzo dobrze, na koniec strzeliliśmy sobie zdjęcie z Karolem i poszliśmy na pociąg. Wracając spotkaliśmy bardzo miłych Greków, którzy przyjechali do Holandii kilka dni temu na zwiedzanie ze Szwecji. Przez przesiadki nie mogli znaleźć pociągu do Den Helder, wiec umówiliśmy się, że będą trzymać się z nami, bo też jedziemy w tamtym kierunku. Bardzo podoba im się Holandia i są pod wrażeniem, jak mili są Holendrzy. Och ludzie, jak ja ich rozumiem….

  • CuraDomaticus

    CuraDomaticus

    14 lutego 2023, 09:28

    pięknie :) powspominałam

  • Trollik

    Trollik

    14 lutego 2023, 08:15

    Bardzo dziękuję za wycieczkę po Amsterdamie. Planujemy w przyszłym roku połączyć Belgię z Holandią