Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Można wiele razy... Wielki powrót


Niniejszy tytuł to odpowiedź na mojego posta sprzed ponad 2,5 roku. Ha ha. Przeczytałam właśnie inne wpisy. Jestem 8 lat z Vitalią, ciągle tu powracam, płacę (nie ma za co moi drodzy) a waga zamiast w dół to bardziej rośnie niż spada. Ach, te czasy studiów i Sindbada kiedy nie musiałam się specjalnie wysilać. Po studiach zaczyna się pracę za biurkiem i witamy w klubie Otłuszczonych. Właśnie do mojego tytułu "Można wiele razy..." dodałam jeszcze 'Wielki powrót" - muszę się zastanowić, który tytuł lepszy (tak na wszelki wypadek gdybym kiedyś wydawała książkę o odchudzaniu - mamy rok 2017 i takie historie są hiciorami ha ha). Myślę, że raczej 'Wielki powrót'.. bo naprawdę jestem wielka :)

A teraz tak na serio.

Nigdy nie należałam do klubu tych mniejszych. Jak już się zdarzył facet, który chciał mnie nosić, a ja mu na to pozwoliłam, to kończyło się wielkim wstydem (zwykle nie dawali rady, ale powiedzmy, że wina jest po obu stronach, nie zdarzali mi się miłośnicy siłowni). Nie wyzywali mnie od grubych, ale w towarzystwie znajomych byłam tą większą. Miałam kompleksy. Nie gustowałam w otyłych facetach, ale mieli przynajmniej być wyżsi (o wiele wyżsi), tak żeby moja tusza nie rzucała się w oczy. Do tego łydki - te okropne, wielkie łydki, dowód na to, że geny potrafią być chamskie. I nie pocieszajcie mnie, że wyolbrzymiam, ja naprawdę nie mogę znaleźć kozaków na zimę, które by zmieściły te dwa klocki. I choć 10 lat temu ważyłam ponad 20 kilogramów mniej, unikałam sukienek, tak wstydziłam się moich kończyn dolnych. A teraz? Jakbym jutro miała ważyć 20 kilogramów mniej, to bym tylko łaziła w spódnicach. Ale nie będę. Przynajmniej nie jutro. Za miesiąc też nie. Za dwa odpada. Za 3 - jest szansa, ale wątpię w siebie i nagły przypływ niebywałej motywacji. Liczymy dalej. 4 miesiące.. to będzie już koniec lutego. Oooo Walentynki - brzmi nieźle. Tak! To już jest coś. Później ostatnie szlify i w wakacje będę jedną z gorących lasek z Instagrama, bożyszczem i wirtualną towarzyszką milionów brzuchatych singli no life. To mówię ja - brzuchata, naznaczona cellulitem, nadająca się na pierwsze kombinacje z wypełniaczami, 30 letnia leniwa... brakuje mi słowa... słonica. Tak wiem, mało udane, ale nie mamy czasu, lecimy dalej.

Nie zapominajmy o klocko-łydkach!

  • aniloratka

    aniloratka

    20 października 2017, 12:24

    Mnie bardziej wykonczyl stres niz praca za biurkiem. Bo wczesniej mialam prace, ze biegalam 12h czasem, a i tak przytylam sporo :D nie wiem ile, bo nie mialam wagi, ale jesli kolega Ci mowi ze wygladasz jak w ciazy to cos jest na rzeczy (nie, to nie bylo chamskie, dzieki jego reakcji w koncu oprzytomnialam).