Nawet nie było tak źle, sobota co prawda była nieco przesadzona a i w piątek trochę za dużo zjadłam, ale w niedzielę już nie, więc mam mniejsze wyrzuty niż zwykle. Do pracy przyszłam na nóżkach, kolejne 3,8 km do licznika (zeszły tydzień był słaby bo zrobiłam tylko 7,6 km....) i kolejne 180 kcal w plecy:). Teraz siedzę i burczy mi w brzuchu więc zjem swój jogurt i śliwki na lunch. Na kolację będzie koktajl owocowy. Ale co na obiad? Idę poszperać po necie i znaleźć coś smacznego, taniego i niezbyt tuczącego:).