Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trochę o mnie


Kilka lat temu miałam konto na Vitalii. Nazwy nawet nie podaję, bo mało się udzielałam i raczej nikt mnie będzie pamiętał. Wtedy miałam podobną wagę i cel jak teraz. Celu do końca nie osiągnęłam, tylko wiecznie bujałam się z wagą w okolicach 60-70 kg. Tym, co mnie gubiło, było podejście przedstawione w moim poprzednim wpisie na tym blogu. Teraz wracam z nowymi założeniami:

  1. Jem wszystko, na co mam ochotę, pod warunkiem, że jest to jedzenie przygotowane samodzielnie. Żadnych kupnych, gotowych dań do odgrzania!
  2. Eliminuję sklepowe słodycze, przekąski i wszelkie wysoko przetworzone jedzenie. Jeśli słodycze - to tylko przygotowane samodzielnie, np. ciasta, desery. Z przekąsek: orzechy, bakalie (np. mieszanka studencka, jednak taka bez kandyzowanych owoców). Orzechy laskowe, ziemne, pistacje, migdały, a nawet solone arachidy - zawsze spoko.
  3. Piję niesłodzone herbaty (wszelkiego rodzaju), czarną parzoną kawę bez dodatków, sok pomidorowy, wodę mineralną (najchętniej gazowaną, ale niegazowana też ujdzie).
  4. Nie przejadam się, ale i nie głodzę. Kalorii nie liczę. Jem 3-4 razy dziennie o w miarę stałych porach lub kiedy jestem głodna.
  5. Ruch - przy okazji codziennych czynności (spacery, ogarnianie mieszkania). Nie ćwiczę nic specjalnie. Wiosną zamierzam zacząć jeździć na rolkach.

Działam tak od Nowego Roku i pierwsze efekty (w postaci luźniejszych ciuchów) już mam. Schodzę z początków otyłości, czyli z 78-80 kg przy 160 cm wzrostu. Od 1.01.2018 ani razu nie zjadłam żadnych sklepowych słodyczy, słonych przekąsek ani gotowych dań do odgrzania (typu pierogi, krokiety). Jedyną moją słabością i zgubą jest weekendowe piwko (a przeważnie 3-4) lub winko. Czasem wpadają jakieś % w tygodniu, ale staram się eliminować ten niefajny nawyk, który zresztą - jak zauważyłam - przeszkadza w chudnięciu. Chciałabym szybkie, natychmiastowe efekty, i najlepiej z rozmiaru 44 wskoczyć od razu w 36, ale już wiem, że to nierealne. Doświadczenie pokazało, że co nagle to po diable, nie chcę już wracać do starego schematu: drastyczne ograniczenia - odrabianie strat, 5 kg w dół, 10 kg w górę. To właśnie „dzięki” takiemu podejściu znów tu jestem.