Razem z mężem mieliśmy w piątek ambitny plan, żeby oduczyć małego spania z nami razem w łóżku. Wszystko szło zgodnie z planem,mały robiła nawet większe przerwy w jedzeniu, już nie musiałam wstawać w nocy co godzinę, aż tu nagle obudził mnie jego kaszel. Wyskoczyłam z łóżka na równe nogi, bo tak naprawdę od kiedy się urodził to jeszcze nie chorował... Wiedziałam, że to zwykły kaszel i dzieci tak mają, ale i tak byłam spanikowana. Pewnie jestem nadopiekuńczą mamusią, ale dobrze mi z tym :)
Do rana mały spał z nami. Z racji tego, że cały czas karmię piersią postanowiłam go jak najczęściej do niej przystawiać, żeby uniknąć lekarza. Swoją drogą boję się lekarzy jak diabeł święconej wody. Na samą myśl robi mi się niedobrze. Faktycznie małemu zrobiło się dużo lepiej, ale przez cały dzień był noszony na rękach...Dzisiaj wciąż dochodzi do siebie, ale był na krótkim spacerze. Mam nadzieję, że i tym razem udało mi się wybronić przed lekarzem. Mój mały twardziel nie poddaje się chorobom :*
Takim oto sposobem nie miałam czasu ani chęci na ćwiczenia. Średnią wagę przykładałam też do jedzenia przez te dni. Odniechciało mi się wszystkiego...
Obym tylko umiała się powstrzymać przed zajadaniem stresu. Bo do tej pory zawsze jak miałam coś na głowie to kończyło się to olbrzymią porcją słodyczy...