Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 1.


Zacznę od kolacji, bo reszty posiłków nie do końca pamiętam. 

Kolacja: postanowiłam skorzystać z przepisu jednej z youtuberek- SZUSZ i wypróbowałam jej przepis na pitę nadziewaną, czyli: 

- pita, 

- pomidor, 

- awokado, 

- hummus

Powiem tak, nie jestem fanką tego dania ;/ awokado mi nie smakuje, przypomina mi masło tak w smaku jak i w konsystencji. Hummus wali wielbłądem i jest szorstki, także nie przypadł mi do gustu. Pod koniec już nie mogłam wytrzymać i podreptałam po sos chilli i doprawiłam sobie porządnie. Tak, nie ładnie, ale chciałam zabić ten smak ;/ Pita była pyszna- mięciutka i pulchniutka. Kupiłam ją w netto. To ta z oliwą z oliwek :P Będę dalej ją testować, bo jest lepsza od chleba, zjem jedną i się najem :) A chleba potrafię zjeść pój bochenka. Cóż.. skądś musiały się te kg wziąć. 

Jem mniej więcej co 3 h, 5 posiłków dziennie. Czasami zaczynam o 5 (potem 8, 11, 14, 17, 20) jak mam na 6 do pracy, a czasami jak mam na 15, zaczynam o 8 (11, 14, 17, 20, 23). Zaczęłam się tego trzymać w poprzednim tygodniu i w sumie dobrze mi szło. Póki nie przyszło wolne. Nie wiem jak to jest, nie mogę się powstrzymać przed jedzeniem jak już jem i nie potrafię się do niego zmusić jak siedzę w pokoju. 

Od jutra zaczynam także marsze. Jedno kółko po parku z jednym psem i jedno z drugim. Powinno mi to zająć koło godziny. Póki co wystarczy. 

Co mnie skłoniło do ponownego odchudzania? Cóż.. wchodząc po schodach na drugie piętro człowiek chyba nie powinien mieć stanu przedzawałowego, zadyszki jak po przebiegnięciu maratonu i wypieków na policzkach? Człowiek nie powinien także śmierdzieć jak stado krów. Sebastian twierdzi, że to moje wymysły, że psychika mi siada i wcale nie śmierdzę. Cóż.. według mnie śmierdzę okropnie. 

Kiedyś moją motywacją była chęć zajścia w ciążę i urodzenia pięknego, zdrowego dziecka. Ale wygląda na to, że nie jest to silne pragnienie. Nie jest to aż tak silne pragnienie, by uspokoić moje nerwy w kolejnym miesiącu bez okresu, lub, co gorsza- z okresem. Wtedy jedynym moim przyjacielem, najwierniejszym, cichym, który mnie nie oceniał, była lodówka. Czasami przychodzili też inni- patelnia, piekarnik, szafeczki z ukrytymi smakołykami (jeżeli ktoś nie jadł cukru łyżeczką chociaż raz w życiu niech pierwszy rzuci krakowską). 

Ostatnio jednak się od nich odsunęłam. Do lodówki zaglądam bardzo rzadko, gdy dzisiaj wyjmowałam pitę zachęcała mnie swoim bogatym wnętrzem, mruczała coś o lodach w zamrażalce i o pysznej, tłustej kiełbasce i o wielu innych pokusach. Nie ugięłam się jednak. Muszę jeść, by schudnąć, ale nie jeść, by poprawić sobie humor. Od poprawy humoru mam pracę, rodzinę i moje ukochane futrzaki. 

Dzisiaj jest pierwszy dzień nowego życia. Nowej ery. 

Trzymajcie za mnie kciuki, vitalijki i mam nadzieję, że będę mogła Was wspierać jak najlepiej mogę. 

Powodzenia.!