Boże, jestem taka nieogarnięta i mam typowo zły dzień. Chyba na jakiś czas dam sobie spokój. Ostatnio cholernie się męczę, nie jem po 16, ćwiczę, staram się dużo pić, odmówiłam sobie słodyczy i co? NIC, WIELKIE NIC. W sensie cm może i lecą, może nawet brzuch się trochę zmniejszył, ale ja psychicznie czuję się chujowo.
Dziś na serio się starałam, bo rano waga pokazała mi 61.1 ( wiem, to nie koniec świata, wiele osób marzy o takiej wadze ) chociaż dzień wcześniej miałam 60.6. Dobra starałam się dziś jakoś się ogarnąć, ćwiczyłam na wf jak mogłam, robiłam wszystko bez obijania się, zrobiłam Skalpel, skakałam na skakance, myślałam, że to taki 1dniowy kryzys, wbijam sobie na wagę, a tak 62.8. NO JA SIĘ KURWA PYTAM JAK? Ja wszystko rozumiem, ale tego to nie ogarniam kompletnie. Ile się można starać i nic. Mnie takie rzeczy kompletnie demotywują. Poza tym mam problemy chyba z zaakceptowaniem siebie. Siedzę 3 wieczór z rzędu i czuję się tak bardzo chujowo. Tak strasznie chciałabym mieć kogoś przy sobie, a co mam? Kubek herbaty, super! Ostatnio miałam chłopaka 3 lata temu i na prawdę to tak mi wjeżdża na psyche, że kiedyś oszaleje!
Nie mam dziś już na nic siły, idę spać i liczę, że jutro po prostu jakoś się ogarnę, bo dziś to mam ochotę przespać życie. No, a na koniec rypnę Wam zdjęcie, które opisuję moje samopoczucie dziś. Trzymajcie się, lepiej niż ja :*
PS. Jestem mistrzem użalania się nad sobą!