Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
[101.] Wyemancypowana dieta postmodernistyczna

Zasady proste, przyjemne - oto dieta dla mnie. Zero liczenia, zero myślenia ;) No i głodnym się nie chodzi...Po prostu, same plusy :)


Prawda, że rewelacyjna? W porównaniu do tych wszystkich Dunkanów, Atkinsów, Hayów i Bardadynów. 

Póki jednak na nią nie przejdę stosuję dietę...czy ja właściwie obecnie stosuję jakąkolwiek dietę? Raczej nie... Przykładowo dzisiaj moje menu tak wyglądało:

Śniadanie - dwie kromki pieczywa jasnego (o zgrozo!) z twarożkiem ze szczypiorkiem, a na to plasterki pomidora i czerwona papryka, kawa czarna bez cukru (którą właściwie piję do tej pory ;) Muszę sobie świeżą zaparzyć.)
Drugie śniadanie - garść migdałów, małe jabłko i gruszka
Obiad - fasolka gotowana z jajkiem, cebulą i majonezem
Na podwieczorek pewnikiem będą lody. W między czasie czereśnie i na kolacje koktajl z truskawek na kefirze. 

Łamię kilka zasad porządnego "dietkowania", ale co mi tam...Od jakiegoś czasu mi to "zwisa". Ważne, że obwody spadają i waga też konsekwentnie idzie w dół.

Dzisiejsza aktywność fizyczna:
- trening Vitalii (FatFree) - 30 minut
- 8 minut ABS (level1) - od poniedziałku zaczynam level 2
- A6W - dzień 7
- gimnastyka nakierowana głównie na brzuch, ramiona, uda i pupę - 2 godziny i 30 minut

Co razem dało ponad trzy godziny ćwiczeń...wiem, wiem...niespełna rozumu jestem ;P