Ten tydzień zaliczam do udanych. W poniedziałek wybrałam się wreszcie z siostrą na "kijki". Od tego momentu postanowiłam, że codziennie będę pokonywać co najmniej 5 km. We wtorek siostra nie miała czasu i w środę też nie, a w czwartek zrąbała kolano Obiecałam sobie, że dzisiaj nie odpuszczę. Wsiadłam więc na rowerek stacjonarny, założyłam słuchawki na uszy i tym sposobem przejechałam 35 km . Potem dokoptowałam do tego 250 brzuszków i wtedy poczułam się idealnie (no, może poza moją szyją, która była jakby z gipsu). Mam nadzieję, że optymizm mnie nie opuści i będę dalej realizować swoje cele. A jutro dzień ważenia. Okrutna waga prawdę mi powie i miarka do mierzenia też