Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 3 prawie


Pisząc poranny wpis mój organizm był jeszcze zaspany. Kiedy już w końcu się obudził myślałam, że umieram. Ból brzucha, nudności, słabość... A ja tu z mega ciężkim plecakiem mam iść w teren... Zbierałam się ponad godzinę. 

Kiedy już mi się udało, zimne powietrze orzeźwiło mnie nieco (i zadziałała tabletka) i nagle poczułam się całkiem nieźle. Wróciłam do biura później niż przewidywałam, co poskutkowało tym, że zjadłam tylko kaszę z warzywami i popiłam sokiem grejfrutowym. Brokułki i kuraka zjem za chwilę. Wymknęłam się z oficjalnej części imprezy (dziś dzień pracownika socjalnego) i uciekłam do domu. Nie idę na część nieoficjalną do knajpy. Bo żarcie to jak żarcie, zniesę widok żrących ludzi... Ale przed piwem się nie powstrzymam... A potem łatwiej już skusić się na "aaa jeden nie zaszkodzi". Potem już z górki... Z jednej strony mam mega doła, bo wszyscy teraz będą się świetnie bawić, a ja się alienuję... Z drugiej wiem, że robię dobrze. Po pierwsze nie złamię swoich postanowień, po drugie niech to będzie moja kara za doprowadzenie się do takiego stanu. Jak przyjdzie rower, będę ćwiczyć. Ponadto wchodzę po schodach codziennie. Do tej pory robiłam wyjątki i jechałam windą jak miałam ciężki plecak (zakupy) albo źle się czułam (choroba/okres). Od 3 dni mówię "żadnych wymówek"! Weszłam i dziś. W sumie to trochę śmieszne, bo mieszkam aż na 3 piętrze, ale z moją wagą i kondycją to jest jak dla zdrowego człowieka 6 albo i wyższe piętro. Muszę schudnąć, za wszelką cenę, bo jak nie, to chyba sobie coś zrobię...

Jakiś czas temu był u mnie w ośrodku bum i wszystkie grubaski nagle chudły w ciągu niecałego roku. Wow - sobie myślałam. To musi być dla mnie motywacja! I zaczynałam entą dietę, którą porzucałam po max 3 mcach braku spadku na wadze (niedziałająca waga temu winna). Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, kiedy moje koleżanki, chodzące motywacje okazały się być wynikiem modnego ostatnio zmniejszania sakwy brzuchalowej... Wspomagane i jeszcze okaleczone do końca życia. Ale dziś rozumiem trochę ich decyzję. Jestem tak bardzo zdeterminowana i zdesperowana, że jak nie zobaczę spektakularnego spadku wagi, też się na to zdecyduję...

Btw. Żeby mało mi było katuszy, wracam z terenu a tu na biurku prezent z okazji naszego święta:

oddałam ją koledze z bólem serca.

  • Blondynka94

    Blondynka94

    24 listopada 2015, 12:45

    Nie mów tak i nie myśl tak negatywnie! Jest jak jest i trudno. Nie ma się za co karać. Zaakceptuj i polub siebie. Życie jest zbyt piękne, żeby je marnować negatywne myślenie. Fajnie, że chodzisz po schodach, zawsze to dodatkowy ruch i polepszanie wydolności organizmu :)

  • bratek1970

    bratek1970

    23 listopada 2015, 15:14

    Popieram wpis Antinua! Za co chcesz się karać i co Tobie to da? Ja teraz, będąc już mocno doświadczoną w dietach poluzowałam. Od września próbuję jeść inaczej, ale nie na siłę. Owszem, wyników spektakularnych nie ma, ale ogólnie są. Małe, ale zadowalające mnie-kobietę dojrzałą. Wyszłam z domu na basen, rozruszam się, teraz zaczynam chodzić do pracy, mam nadzieję że wytrzymam - bo to aż kilometr od domu. Widzisz, ciesz się z małych sukcesów, nie oskarżaj siebie, że to co robisz, nic nie znaczy (IIIpietro), siadaj na rower jak przyjdzie i nie odpuszczaj.

    • Eulidia

      Eulidia

      23 listopada 2015, 16:44

      Dzięki za motywację! :)

  • MalinowePole

    MalinowePole

    21 listopada 2015, 06:45

    Koleżanka z branży widzę. I Ty mówisz, że sobie coś zrobisz? wyluzuj Kobieto, wygląd nie najważnejszy a życie, to raz, a po drugie jeśli zmienisz nawyki żywieniowe, będzie waga sama spadać. Trzymam za Ciebie kciuki

    • Eulidia

      Eulidia

      21 listopada 2015, 11:20

      nie wyglądem się martwię. Mam kochającego partnera, gruba byłam od zawsze, nie wiem jak to jest być szczupłą, zakładać co się chce, mieć płaski brzuch. Czuję się źle. Rodzice nie akceptują, są wieczne kłótnie... Ciężko mi chodzić w terenie, nie chce mi się... Jest źle. Po prostu.

  • Antinua

    Antinua

    21 listopada 2015, 05:25

    NIGDY się nie karaj i NIGDY nie traktuj niczego jako karę, że "doprowadziłaś się do takiego stanu"! Słyszysz?! NIE WOLNO TAK!!! To wszystko robisz DLA SIEBIE, DLA SWOJEGO ZDROWIA i LEPSZEGO SAMOPOCZUCIA, a nie ZA KARĘ! Będę krzyczeć, a jak! Dopóki tego nie zrozumiesz to nie schudniesz... Zaakceptuj stan, jaki jest teraz i rób swoje. To, co zrobiłaś, że nie poszłaś tam, by uniknąć pokus to jest super sprawa! Nie żałuj, bądź z siebie dumna! Nagrodziłaś właśnie swój organizm i siebie zdrowiem. Dojdziesz kiedyś do momentu, że nie będziesz musiała unikać, będziesz miała silną wolę, a poza tym każdemu od czasu do czasu przyda się taki cheat day, to baaardzo fajnie działa na psychikę :)