Dzisiaj waga pokazała 101,2 kg. Jestem też już świeżo po rowerku (pogoda pozwoliła) - trochę ponad 32 km w ok. półtorej godziny. Poprawiłem swoją życiówkę i w ciągu godziny przejechałem 22,39 km (poprawa o ponad 1km!). Generalnie pogoda znakomita, aż się chce żyć i pocić :D.
Poza tym diety nie mam już. Po prostu nie jem późno wieczorem i nie wlewam w siebie piwa i leci ;). Tak w ogóle to właśnie mnie żona namówiła na burgera z prawdziwej burgerowni, więc te moje spalone właśnie na rowerze 1700 kcal chyba szlag trafi, ale... w końcu żyje się po to, żeby jeść. A może odwrotnie? ;)
Miłego dnia wszystkim!
jusiska
10 października 2018, 20:38To jest właśnie mój problem...mąż który mnie zawsze do czegoś namawia niedobrego hahaha :-) Powodzenia