Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nowy Rok, nie chcieć być wielorybem


Nowy Rok, więc taki odruch i okazja, żeby dać sobie nową szansę. 

Widzę, jak wiele ciągle przekładałam na później - niedługo zacznę coś tam, niedługo skończę z czymś tam, niedługo schudnę. A tu plan Vitalii (zapisałam sie bez wielkiego przekonania) wskazuje, ze mogę schudnąć, i to stabilnie, choć wymaga to czasu. Ale chudnę. Dziś założyłam spódnicę jasną, w której nie mieściłam sie od paru miesięcy(i tak jest wersją już po utyciu, bo mam węższych moc, no i żakietów do nich). Miło sie chodzi w czymś, co niedawno nie było do wciśnięcia nie mówiąc o zapinaniu. Odłożyłam jasnoszarą spódnicę, która ma teraz 4 cm za dużo w pasie, owszem, luz przyjemny, ale i złudzenie, że mogę ulec podjadaniu. No więc nie mogę. Przewieszam ją na koniec szafy. Jak już kompletnie schudnę, będę zwężać hurtem - takie nieśmiałe marzenie. 

Sylwester wyszedł tuczący, znajomi poprzynosili zestawy potraw ogłaszając z radością, że dziś dzień wyjątkowy i trzeba sie objeść. Nc. Ale jeden z sukcesów mojej diety całościowej, że z irytacją ale i spokojem uznałam, że to chwilowe, a przecież wracam do diety razem z paniami o bacznym spojrzeniu z video, panem DJ, który mi wkłada nowe cwiczenia, dietetyczką blond, której dania serwuję rodzinie, bo uznałam ze są dobre dla wszystkich, no i jutro lub dziś zamierzam iść na basen. Wczoraj byłam na 45 min spacerze z psem. Przyzwyczaiłam sie do różnorodności moich koktaili. 

Widzę mocno (tak, wiem ze o tym pisałam, ale jeszcze wiele razy bede, bo musze sobie to uświadomic) - jadłam 'zamiast', jako kleik na nierozwiązane problemy, zaklejający strach przed postawieniem spraw jakoś, przed zajęciem sie sobą, przed tworzeniem samej siebie.

Jedna z myśli z tego sadu - tak myślę sobie z Gratiss, ja tez pracuje głownie w domu, 3-5 x miesiąc idę na spotkania.  Większość czasu w domu, wszyscy przyzwyczajeni, że mama dyspozycyjna choć czasem twierdzi, ze ma coś zrobić. Praktycznie wychodze z domu ok. 1 na tydzień, czasem 2x w tyg a potem nie. Trzeba by sobie wynależć, jak Gratiss, coś regularnego na zewnątrz, jak pływanie regularne i jakas nauka dobrze by mi zrobiły tez na zasadzie wyjscia i innego spojrzenia na siebie. To musze przemyśleć, bo ugrzęzłam w obowiązkach, przyzwyczajeniach rodzinnych i oczekiwaniach rodzinnych.

Teraz ucze sie, ze robie obiad coraz czesciej jeden, taki jak ja mam jeść, inni mogą zjesc więcej albo dostają coś dodatkowego, czego ja nie biore. Ucze sie, ze mam tez prawo do czasu na gimnastykę z panem DJ. Mam już rowerek w łazience i ucze sie jezdzić sensownie. Zamierzam chodzić na basen, bo to mnie potrzebne, a nie dlatego, ze dzieci chcą albo nie chcą. I Gratiss ma rację, zacznę czegoś sie uczyć. Koniecznie. NIedaleko, bo jeśli wybiorę coś daleko, to szybko sie okaże że jest coś ważniejszego.

Widzę też, ze jeśli nie ulegać smutkom, jeśli doceniać dobre strony życia, to mniej sie je. Zajadam sie na zasadzie stwarzania fikcyjnej chwilowej przyjemnosci. Trzeba stworzyć inne.  W sumie, dlaczego uczciwsze ma byc podjadanie niż gimnastyka, joga, spacery? Podjadająca  słodycze zabiegana matka czuje, że przecież wykonuje swoje obowiązki, a podjada tak przy okazji. Jeśli zamiast podjadania pójdzie na spacer 15 minut, ma poczucie ze zrobiła sobie wolne, czyz nie?  Jeśli 30 min ćwiczeń, to luksus, jeśli zjeść dwa - trzy pączki czy ich ekwiwalent - zabiegana matka musiała sie wzmocnić. 

No więc zaczynam sie wzmacniać spacerem, ćwiczeniami, uczę sie mówić, że jest mi duszno i musze iść na spacer, że muszę sie przejść. Ciekawe doświadczenie. 

Mam niejasne wrażenie, ze najdziwniejsze dla mnie samej. 

Wszystkim dobrego roku. Nawet jeśli to umowne podziały, każdy powód dobry, by poprawić sobie życie.

  • EwaFit

    EwaFit

    2 stycznia 2015, 11:18

    Ladnie napisałaś :) Tego się trzymajmy i tych postanowień

    • Florentinaa

      Florentinaa

      2 stycznia 2015, 13:46

      No tak bym chciała, ale jak patrze na siebie, to zachowuje sie bardzo chwiejnie, dobrze, ze narazie ciągle wracam. Dzieki