Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dieta, podejście 7173141 i pół


Zachodzę ja do łazienki.
Kruca fuks. Znów wydatki. Lustro się za małe zrobiło.

Człowiek w spokoju się rozwija, inteligencja wszak musi się gdzieś mieścić, to nie. Przyłazi taka od obrączki i marudzi. Gruba jestem. W sumie nie jest gruba tylko opływowa. I nie dociera do Niej, że jak ja schudnę, to mi się nie będzie miała ta biedna inteligencja gdzie pomieścić. Ale jak mus to mus - Ona będzie tracić opływowe kształty to ja tez muszę.
Znajomy schudł na diecie dużo. Więc idziemy tez na taką sama dietę. To oznacza, że czas najwyższy zakończyć znajomość z tym osobnikiem, bo dziwne rzeczy z niego  na człowieka przechodzą... 
W każdym razie - dziś jest poniedziałek - najgorszy dzień na rozpoczęcie diety. W sumie jest tak samo czy jak wtorek, środa i pozostałe, ale pomarudzić trzeba. 
Na śniadanie zrobiłem sobie 120g twarożku paskudnie chudego (może na mnie się przeniesie?) z pomidorkiem i szczypiorkiem. i łyżka jogurtu greckiego, chudego. i sól. o 6:30!
jeszcze zanim człowiek oczy otworzył!
Na resztę posiłków dostałem pudełeczka. Żona zrobiła. 
W sumie już rozumiem sens diety - narobić się w kuchni, to na siłownie nie trzeba chodzić...
W pierwszym pudełku był ryż. i kawałek piersi. Piersi 150gram. To ja mam większe! Ryżu 60gram... dobrze, że w drugim pudełku były pomidorki z papryką zalane oliwą i octem... I Kurcze ustawiłem sobie powiadomienie w telefonie - co 3h dzwoni i drze się, że "pora karmienia". 
Jak u niemowlaka.
Ciekaw jestem jak długo stosować taką dietę będę.
Pewnie do śmierci.
Aczkolwiek po 2 posiłkach myślę, że długo na to czekać nie będę musiał...
A