Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nie-tłusty cz-fartek.


Nosz jasny gwint.
Myślałem, że robalowi już po jednym dniu przejdzie dieta i zajmie się swoimi ciasteczkami, ale nieeeee, nieeeee, będziemy się odchudzać, będziemy chudzi... Jakby to kogokolwiek uszczęśliwiało. Przecież wiadomo, że chudym jest zimno a człowiekowi łatwiej patrzeć na świat przez pryzmat tabliczki czekolady...
W każdym razie - na śniadanie chleb z mikromięsem i sałatą.
Tu mi się udało, bo wciapałem pod sałatę duuużo czegoś tataropodobnego - więc była szansa, że z godzinę przeżyję...
Dostałem tez jabłko, ale chyba się w plecaczku zgubiło.
Drugie śniadanie musiałem sobie sam stworzyć... a i tak jadłem je jakoś późno...
Jadę sobie autem i myślę, że spać mi się chce. i zastanawiam się dlaczego... a tu okazuje się, ze godzinę temu minęła pora karmienia. To wiele wyjaśnia... Wpadałem w  hibernacje.
Dojechałem do domu, pobawiłem się mikrobem i dalej do pracy... wróciłem to dostałęm cycka. Niestety nie żywego, a wypchanego pomidorem. I to wyschniętym! I jeszcze pieczarki i makaron. No żyć się odechciewa... DObrze, że dużo, to człowiekowi się ręce przestały trząść.
Na kolację zostałem "wydymany" - bo tatuś ma synka umyjać, a jak umyjał to czas minął...
I kolacja... bułkers z dzemorem...
Ja się pytam - GDZIE JEST STEK!?!