Hej!
No niestety, tak jak mówiłam ten weekend nie był zbyt udany jeśli chodzi o prowadzenie zdrowego stylu życia ;p. O ile w czwartek jeszcze się zmobilizowałam do zapierdzielania na stepperze przez godzinę o 22, to piątek i sobota były kompletnym chilloutem i dosładzaniem się. Na szczęście z moich luźnych kalorycznych obliczeń wynika, że mniej więcej mieściłam się w zapotrzebowaniu. Poza tym w piątek pół dnia zeszło mi na spacerach, także tragedii nie ma. No ale nie ma się co usprawiedliwiać, tylko dzisiaj już elegancko ćwiczyć i przyhamować z żarłem :).
Miałam dziś jechać do przyjaciółki, ale nic z tego. To miało być spotkanie całej naszej paczki, a oczywiście większość ma jakieś inne zajęcia, więc z tego nici. Pisałam już kiedyś, że im jesteśmy starsze tym ciężej się nam zgrać i dogadać. No trudno, widocznie tak musi być. Pocieszam się, że niedługo studia i szansa na nawiązanie nowych przyjaźni. Zobaczymy, jak to będzie :).
5 czerwca minie miesiąc, od kiedy pozbyłam się kompulsywnego jedzenia. Nie mówię tu o jakichś weekendowych wpadkach, tylko o momentach, w których nie panowałam nad jedzeniem i potrafiłam pochłonąć kilka tysięcy kalorii za jednym zamachem. Nie jest całkiem prosto, czasem nadal muszę mocno nad sobą panować, żeby nie ulec chwilowej słabości, ale już jest dobrze :). Ćwiczę i idę na przód. Mam nadzieję, że te napady już nie wrócą.
rroja
3 czerwca 2013, 19:12dobrze Ci idzie! a będzie szło jeszcze lepiej :)
rynkaa
3 czerwca 2013, 19:11widzę, że nie tylko ja miałam mało idealny weekend... powodzenia :)
dola123
2 czerwca 2013, 20:35ja tez od jutra powracam na dobra drogę ;p :) zawsze umówić się całą paczką jest strasznie trudno ;
arcenciel
2 czerwca 2013, 15:06Bo ja w sumie nie traktuję tego swojego odżywiania jako jakiejś restrykcyjnej diety, tylko bardziej jako styl życia :D
arcenciel
2 czerwca 2013, 12:47Dumna z Ciebie jestem, jeżeli chodzi o te kompulsy! Trzymaj tak dalej! :*