Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
MOtywacja, albo jej brak.


Przez długi czas nie widziałam w sobie żadnego problemu. A jednak jest  i to ogromny! Kiedy byłam w gimnazjum zmagałam sie z otyłością, bo nadwaga to było mało powiedziane.. Dopiero w trzeciej klasie poznałam zumbę (musiałam wybrać jedne zajęcia, żeby zaliczyć dodatkowe lekcje). Wybrałam to ponieważ wstydziłam się grać w siatkówkę, mimo tego, że z koleżankami lubiłam.. ale przy całej klasie ?! NIGDY 

Zumba bardzo mi się spodobała,to właśnie dzięki niej zaczęłam myśleć o tym jak wyglądam (nie żebym nie zdawała sobie sprawy, że najzwyczajniej w świecie jestem gruba).. Po dłuższym czasie, czyli kilku miesiącach (czterech a może pięciu) pomyślałam jak mogę wyglądać! I tu był ten przełom. W domu mieli mnie dość. Wszyscy.. :P Miałam bzika na punkcie ćwiczeń.. Trwało to do połowy pierwszej klasy liceum. Fajnie, schudłam, zrobiłam się bardziej odważna w każdym tego słowa znaczeniu, zaczęłam wychodzić jak każda prawdziwa nastolatka na pierwsze imprezy. Ukoronowaniem wszystkiego było to, że poznałam chłopaka, bo tu nikogo nie zaskoczę jak wyznam, że wcześniej myślałam, że do końca życia będę sama. Bosko. później jakoś ta moja fascynacja ustała, bo wiadomo skoro przymusowo nie musze chodzić, schudłam to jest już okej. Nie jest. Leżenie w domu, tu jakieś piwko tu jakiś fast-food. I BUM. Kilogramy znowu lecą. A, że byłam w technikum, i jak każda "dorosła nastolatka" chce być idealna, zapisałam się na siłownie. I to był kolejny przełom. Pokonanie własnej bariery. Nie wyobrażałam sobie kiedykolwiek, żeby ktoś patrzył jak, ja grubas olbrzymi, matka chrzestna wszystkich słoni się pocę. Pokochałam to. Szło mi naprawdę dobrze. Do tej pory miło wspominam jak kiedyś przyjaciel  w normalnej rozmowie (po szkole staliśmy w 4-5 osób) przy wszystkich powiedział " Ty Ruda, Ty chyba strasznie schudłaś". Jaka była moja reakcja? Spokojnie powiedziałam "hmm, no fakt troche ćwicze" i wielki uśmiech na buzi! I tak chodziłam do szkoły, pracy i na siłownie. Nie miałam czasu na nic, a i tak byłam szczęśliwa. Potem zaczęło się sypać. Dostałam jakiegoś załamaniaw trzeciej kalsietechnikum. Akurat wtedy miałam praktyki. Fajna sprawa. Uczyłam się w klasie logistycznej, teraz kontynuuję naukę. Jakieś cztery razy w tygodniu miałam nową pracę (w jednej z sieciówk z jedzeniem). Nie miałam czasu na siłownie, w domu też nie mogłam poswiecić godziny na ćwiczenia. Miałam WRAŻENIE, że tyje. Przypomniał mi się mój były. Nie podobala mi się praca, a raczej tamci ludzie. I pod wpływem tych wszystkich emocji, tej presji, chyba dostałam jakiejś mini załamki psychicznej. Hmm, może i nie mini.. W mojej głowie non stop był obraz mojej sylwetki. Miałam obsesje do tego stopnia, że porafiłam siedzieć w tak niewygodny sposób, że aż bolało, ale tylko po to , żeby nie było widac wałków.. Myśli nasuwały sie do tego stopnia, że zaczęłam wymiotować i jeść 2 jabłka, energetyka, 2 jajka na twardo na śniadanie. I zazwyczaj to było WSZYSTKO co jadłam.Zaczął mnie boleć brzuch. Po kilku dniach bagatelizowania tego, tak mnie rozbolał, że w czasie praktyk myślałam, żeby tylko z tamtąd wyjśc. Zwalałam wine na to, że się nie wyspałam..Po przyjechaniu do pracy tego dnia, wyszłam po godzinie może połtorej. Bolało mnie do tego stopnia, że nie mogłam stać. Z płaczem dzwoniłąm do mojej mamy (oczywiście nie wiedziała nic o moich głupich głodówkach). Zanim pojechałam do domu, kierowniczka kazała mi coś zjeść. "Zjedz kanapke napewno Ci pomoże" Na co moje chore myślenie jej dopowiadało "Jasne pewnie daj tą wstrętną kanapke, i to jeszcze z minimalną ilością masła, żebym potem mogła spędzić dziesięć minut w łazience" (oczywiście  w myślach, bo roiłam wszystko żeby nikt się nie dowiedział, że nie jem). Po tym incydencie, troche sie przestraszyłam. Zaczęłam jeść, żeby nigdy więcej nie czuć takiego bólu.Potem doszły kolejne przeszkody, moje małe załamania. Rozstałam się z chłopakiem, śmierć kogoś bliskiego, egzaminy, matury i jesteśmy na etapie studii. Teraz. Po tamtej akcji troche zaczęłam myśleć. Nikt nie patrzył na mnie jak na grubasa. A mimo to i tak, tak się czułam. Wmawiałam to sobie. Do tej pory nieraz tak mam. Poczytałam o zdrowym odżywianiu, ćwiczeniach. Ale teraz wiem, że mam problem z odżywianiem. Wiem, że miewam okresy kiedy jem zdrowo, ćwiczę, ale często są takie kiedy jem dosłownie killogramami słodycze. Bo w końcu schudłam, czasem ćwiczę, to mam prawo, nie ? NIE! Dzisiaj jest 15 maj 2018, wiem ile przystyłam od tamtego czasu. Jakies 10-15 kg. OGROM! Zazwyczaj jest ok. Ale są takie dni jak dzisiaj, kiedy chcę coś zmienić, a nie wiem jak. Kiedy jest mi przykro i źle. Tyle się staram i jest coraz gorzej. Gorzej i z ciałem, ale i z psychiką. Boje się tego bardzo, bo nie chce wrócić nigdy, przenigdy do czasów kiedy gorączkowo myślałam o schudnięciu, o tym jaka jestem straszna. A piszę to dla siebie, bo nie wiem już jaka forma pozwoli mi poukładać sobie wszystko w głowie, żeby moje działania miały ręce i nogi. Chciałabym mieć motywację jak te wszystkie dziewczyny z instagrama, że jak już zacznę od juta ćwiczyć, to żeby tak zostało.