Dwa lata minęły, znów wchodzę na Vitalię i co widzę? Znów jestem w tym samym miejscu. Waga jak przed dwoma laty. Prawda jest taka, że zbyt wiele to ja nie zrobiłam w kierunku by to zmienić. Powinnam być na siebie zła, ale dziwnie nie jestem. Dużo się zmieniło od tamtej pory, zaszłam w ciążę ważąc 92kg, w 9 miesiącu ważyłam 107kg , dziś mój synek ma 8 miesięcy a mi udało się dojść do 88kg :) to mniej niż przed ciążą, więc jest się z czego cieszyć :) Fakt mogłam się wziąć za siebie tak jak już obiecałam kilkakrotnie ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Chyba coś się zmieniło w moim myśleniu, ale dziś czytałam swoje stare wpisy i tam też użyłam już podobnych słów o zmianie myślenia :) no cóż, tym razem nic nie obiecuję, nie zapewniam i nie udaję, że mam motywację, bo jej nie mam. Na prawdę ciężko mi wziąć dupę w troki. Za siłownię płacę któryś już miesiąc, a noga moja tam nie stanęła od grudnia. No cóż, staram się zmienić podejście do jedzenia, że nie na diecie tylko nawyki zmieniam tak jak to wszędzie ładnie ujmują :) Do tej pory na myśl o diecie robiłam się głodna. Ale podejście zdrowe mam w końcu do pasków postępu, nie ustawiam go już tak by widzieć że mam do zgubienia 30kg myśląc, że mnie to zmobilizuje. Teraz osiągnięciem wielkim będzie jak zobaczę 7 z przodu :D może to mnie nie będzie tak odstraszać i zacznę być konsekwentna. Póki co, pieczone mięso z warzywami i kaszą goszczą u mnie codziennie, na śniadanie obowiązkowo owsianka na mleku z garstką suszonej żurawiny lub rodzynek, jako przekąski najczęściej kanapka z chleba pełnoziarnistego Mestermacher (czy jakoś tak) ogólnie dużo warzyw na parze, surowych lub pieczonych, ewentualnie leczo warzywne. Owoców prawie wcale bo ponoć długo organizm zmaga się fruktozą. Ogólnie 5 posiłków i staram się pić wodę. Czyli wszystkie zasady zdrowego odżywiania, niestety waga spada wolniej niż bym chciała. Moją zmorą jest to, że ważę się codziennie , nie umiem z tego zrezygnować, często doprowadza mnie do szału, wiecznie całą noc czekam by się zważyć, a ona rano pokazuje więcej niż dzień wcześniej, motywacja dostaje po zębach i zaczynam się mścić na sobie paczką ciastek i słodzoną kawą z mlekiem. No ale cóż, zobaczę jak będzie...
jolanda80
14 kwietnia 2016, 23:53I skąd ja to znam...ale nie poddawajmy się...walczmy...a na pocieszenie, powiem, ze aż strach pomysleć jak byśmy wyglądały bez tych prób...dobrze,ze próbujemy:)uda się...kiedyś na pewno:)
hesus
15 kwietnia 2016, 01:05:) o tym nie pomyślałam :) dziękuję