Dzis 3 dzien moich starań...... diete staralam sie utrzymywac pozno juz nie jadalam, we srode i czwartek przejechalam na rowerku magnetycznym 10 km, to jest w 45 minut spalajac ok 180 kcal ( tak pokazal licznik na rowerku) Dzis.... ze wzgledu ze jestem slodyczowym alkoholikiem,mama podjechala pod "MAKDONALDA" wziela sobie z bratem hamburgery i frytki jak to zestaw.... nie wzielam tego... ale postanowilam wziac sobie zimny szejk czekoladowy... czy zalowalam? nie wiem sama...., na pewno troszke sie ukarałam.. dzis przejechalam nie wiem jakim cudem 20 km w 72 minuty, spalajac 300 kcal... co mimo wszystko uslyszalam w ciagu dnia? jak to jeden z klasy powiedzial.. "Cycki u niej zaczynaja sie na plecach"... nie wiemn co czulam, taka bezsilnosc... tak bardzo chce dac z siebie wszystko, mimo tego co uslyszalam? ROBIE CO MOGE... nogi? nie mam zakwasow, nie zmierzylam sie nie zwazylam dokladnie przed rozpoczeciem, czemu? Boje sie, tak jest lepiej, probuje...staram sie, walcze....