Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Rozlazły czas. Marazm.


Okropnie u mnie w głowie. Cały czas mam taki stan "OK, poodchudzam się, będę jadła to co każą, ale przecież wiem, że i tak nie będzie efektów. Ja nie umiem się odchudzać. Nie mogę schudnąć! Nie potrafię, to nic nie da."

Poziom frustracji wzmaga się, jak pomyślę, że odrobinkę oszukałam moją Smacznie Dopasowaną, gdyż zaznaczyłam poziom ruchu 1-3 razy w tygodniu, a tak właściwie ostatnio nie ćwiczę w ogóle... Przy takim poziomie, jaki zaznaczyłam, dostaję 1500 kcal i naprawdę nie chcę mniej. Nie wyobrażam sobie jedzenia 1200. I tak bywam głodna.
Dziś mój dzień ważenia. Bez wizyty w toalecie, bo moja przemiana materii jest złośliwa i śpiąca z rana :D Odezwała się wyraźnie dopiero po śniadaniu.
Co z tą wagą?! (mysli) Pokazała kolejno 66,7; 67,2; 66,8; 67,0; 66,9...
Więc ile właściwie schudłam przez ten tydzień? 0,3 kg czy 0,8?
Ponieważ założenia są takie, że mam tracić 0,7 kg tygodniowo, taki właśnie wygodny dla mnie wynik uznałam za właściwy. 66,8 kg.
Jakie widzę plusy? Nie jest to już 68+, jakie widywałam pod koniec sierpnia i na początku września.
A minusy? No cóż, spadek nie jest spektakularny, nie wiadomo czy trwały, i zasadniczo niewielki. Nie wiem, czemu, ale mam w głowie osoby, które schudły po 2 kg w ciągu tygodnia i zamiast docenić moje 0,7 nazywam je "spadkiem na granicy błędu statystycznego" O.o
Mam nadzieję, że za tydzień okaże się, że dzisiejszy spadek był faktyczny i trwały, i że ujrzę jeszcze niższe cyferki.


Muszę dodać, że w tym tygodniu nie trzymałam diety na 100%. Miałam jeden dzień, którego nie przewidziałam w całości. Wybierałam się z rana do znajomej na farbowanie i strzyżenie, a po południu byłam umówiona z innymi koleżankami. Sądziłam, że między jednym spotkaniem a drugim zdążę wrócić do domu, przyrządzić i zjeść obiad, a także zapakować podwieczorek. Niestety. Skończyło się tak, że obiad jadłam na mieście (loser), a podwieczorek kupiłam w Żabce. Wybrałam ziemniaki, pierś z kurczaka i surówkę (tu należą mi się słowa uznania xD poprosiłam babeczkę, aby odsączyła mi pierś z tłuszczu xD) oraz banana i pół butelki kefiru.
Dodatkowo w okresie infekcji (która już jest prawie zażegnana :)) dodawałam miodu tu i ówdzie do posiłków, a także piłam mleko z miodem, czosnkiem i masłem. Swoją drogą, kiedy włączą ogrzewanie??
A efekty pracy znajomej są takie: