Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Gołym biustem po dnie basenu


Poniedziałek pierwszoczerwcowy

Gołym biustem po dnie basenu

śniadanie - w płynie, obiadek, kapusta młoda z koperkiem i suchy chleb dla konia razem + 873 kcale

basen, pobiłam rekord, 3300 metrów, to -1320 kcali

Ach, w sobotę na imprezie byłam w tej sukience, w którą się wciskałam z niepokojem na komunię, 2 tygodnie temu. A w tę sobotę założyłam ją bez żadnych kłopotów i nic a nic się nie opinała na brzuchu. Straciłam kolejne centymetry w tali i biodrach????

Na basenie okazał się być mi konieczny szczuplejszy kostium pływacki, bo miałam wciąż wrażenie, że mi ten szerszy i wygodny furkoce przy pływaniu. No i założyłam, taki wycięty, dopasowany, z wielkimi dekoltami z tyłu i z przodu, z tyłu mi niemalże widać dołeczki na końcu pleców, a z przodu... no, faceci w szatni się oglądali. Mniam!

A potem, jak mi chłodna woda omywała ten dekolt przedni, to wciąż i wciąż miałam wrażenie, że mi piersi wypadają z kostiumu. I że jak nurkuje, to jeszcze nimi po dnie poszoruję!!!

No, kretyńskie uczucie. Przy każdym nawrocie spoglądałam w dół, czy siedzą na swoim miejscu. Okropnie mnie to rozpraszało. W końcu katastrofa! Prawa pierś mi trochę wyleciała, jak się próbowałam nauczyć nawrotu przy kraulu. Cholerka, bardzo byłam zadowolona, że jestem jeszcze czerwona po saunie i nikt nie widzi tego krwistego rumieńca.

Zmieniłam tor. I dopóki nie zeszczupleję do następnego mniejszego kostiumu, to mam wymówkę, żeby się nie uczyć nawrotów kraulowych.

Bilans całodniowy
+ 1987
 - 1320
 = + 667
i bardzo dobrze


Niedziela majowa na odwyku, niepoliczone kalorie

Bez śniadania. Tylko herbatki. Słońce obraża moje oczy. A pioruny, te od burzy, są taaakie głośne....

Popołudniem obiad u mojej mamy, nie wiem, jak to policzyć. Zupa kalafiorowa, malutko. 3 kopytka, marchewka z groszkiem i pół kotleta, jakoś mnie odrzuca dziś od smażeniny. Niestety, desery mama dała 2, a ja jestem łasuch. Zjadłam i ciasteczka i lody. Trudno.

Za to i w dzień i wieczorem ani kropelki alkoholu. Wieczorem 3 kanapki z masłem i wędliną, nic się nie stanie, jak nie policzę bilansu jeden dzień.


30 maja, sobota, energiczna i imprezowa

+361 zupa mleczna na śniadanie

Na siłownie spędziłam chyba ze 3 godziny, bieżnia ponad godzinę -840 kcali, nordic walkinng -168 kcali, na rowerze różne programy -234 kcali, potem sauna, z 40 minut się wygrzewałam. W sumie wydaliłam z siebie w powodzi potu i bólu aż ? 1242 kcale

Zupa ogórkowa, ociupinkę +90 kcali

Bilans do godziny 19 to -791 kcali, więcej wydaliłam niż zjadłam

Ale potem był wieczór, impreza urodzinowa, kupa znajomych ze studiów, kominek, kryształy, srebrna sztućce, morze alkoholu..... Coś jadłam, to pamiętam, krojone w plasterki truskawki, kawałek pasztetu, kruche małe ciasteczka 2 i garść czipsów i chyba pomidora. Za to wypiłam morze alkoholu doprawianego sokiem pomarańczowym. Po...płyn...ęł...am. I to jak! Gdy miałam poważny problem z przekraczaniem progu balkonu - moje oczy rozpaczliwie zażądały od Pana i Władcy natychmiastowego powrotu do domu. Oczekiwanie na taksówkę spędziłam siedząc na ciemnych schodach i odmawiając uparcie udziału w tłumie.

Co była dalej, nie kojarzę. Jakoś nie miałam serca do liczenia wypitych kalorii.

Pewnie więcej niż te 791, ale i tak plus jest chyba niewielki.


Piątek, 29 maja, leniwiec cd

Trudno, siłowni nie było. Tuptałam tylko na obcasach ze 2 godziny. Ale to tam takie pitu-pitu. Śniadanie i piecie to +823

Wieczorem basen. Kilometr. Czyli - 400 kcali.

Wieczorem również drinki, 4 duże, z rozpaczy. I trochę zupy ogórkowej.+734 i +90

Bilans

Jedzenie i picie cały dzień +1647 odjąć -400 za basen => +1247

Nie jest znakomicie, ale w końcu źle tez nie jest.


Czwartek, 28 maja, na leniwca

Zjedzone i wypite od świtu do północy + 1503

Basen jakieś ? 420

Bilans +1083

Trudno, nie codzień święto.

Wieczorem waga stoi, no, może ciut w górę,

Ale

Ja się ważę rano, teraz tak sobie tylko wskoczyłam, nieważne

Ale

Nic dziwnego, mam w sobie TYYYYYYLE gotowanej młodej kapusty z koperkiem, że aż mi brzuszek wydęło