Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Z pamiętnika Grubaski, tudzież lekko utytej
Katarzyny. Dzień drugi


Dzień drugi.

Jest dobrze! Nooo, może nie jakoś wyśmienicie, bo nie poćwiczyłam dziś, ale diety się trzymałam. Oczywiście na brak ruchu mam co najmniej trzy wymówki. Wyobraźcie sobie, że przebudziłam się o szóstej. Pierwszą moją myślą było „ok., jest nie źle, wstanę teraz to przed pracą polecę z psem na spacer, taki szybko- chodzony, alboo jeszcze lepiej, jak teraz się podniosę z wyrka to może uda mi się machnąć jakiś trening. Kurcze, już miałam jedną nogę na dywanie, już, już miałam wstać, ale jakiś cholerny chochlik szepnął mi do ucha, że przecież dziewięć godzin w robocie mnie czeka. Jak jeszcze z dziesięć minutek poleżę to nic strasznego się nie stanie. Niby nie, myślę sobie. Szybko wciągnęłam nogę pod kołdrę, na sekundę dosłownie przymknęłam oko.. ja się tylko do cholery pytam jakim cudem te parę sekund trwało ponad godzinę? Obudziłam się wraz z budzikiem. I dupa blada poćwiczone. Później pojechałam do roboty, a że miałam jeszcze trochę czasu to wkoczyłam na Tesco. „Noż ty w morde jeża!!!!”. Jak ja na diecie jestem to te skurczybyki jedne, łajzy normalnie na samym froncie postawili mega promocję na moje ukochane chipsy. Jak tylko to zobaczyła ślina mi po brodzie zaczęła cieknąć, a język zwijałam z podłogi. Dosłownie czułam ten idealnie słony smak, w uszach słyszałam delikatne chrupanie, niewidzialne okruszki zlizywałam z palców. „Kaśka, ty lebiodo, ty grubasie jeden! Ogarnij się i spieprzaj stąd jak najdalej!” usłyszałam w głowie. To Żydek znów się odezwał wraz z Mocnym Postanowieniem. Żeby dodać sobie otuchy zawyłam na cały sklep” Biegnij, Forest, biegnij” i popędziłam w alejkę z pastami do zębów, bo przecież po to przyszłam. Spuściłam łeb żeby już nic nie rzucało mi się w oczy, tudzież „samo” nie wskakiwało do koszyka. „Jeden- zero dla mnie!” rozdarłam ryja wychodząc ze sklepu, obracając się  pokazałam mu jęzor.( Tak wiem, dojrzałe i mądre to było). „ A coo, mi będziesz kłody pod nogi podtykało”, se myślę, nie ze mną te numery. Później już było lżej, bo w robocie żadne pokusy nie czyhały. Chociaż z drugiej strony… uznałam, że wezmę sobie filety z kurczaka na obiad. Akurat były już pokrojone, w takiej fajnej pikantnej przyprawie, mówię Józkowi „ weż wrzuć troszkę na obiad, eee więcej, no co tak mało dorzućże jeszcze” przyprawy też mi się mało wydawało to se sypnęłam garść. A żeby mnie gęś pogryzła. Wracam ja do domu, proszę ja ciebie , wrzucam to wszystko na patelnię i wyobraź sobie, nie mieści się. Poniosło mnie przyznaję. Będzie na parę dni. Zrobiłam, spróbowałam i muszę przyznać, że pazerność mnie zgubiła, bo ostre jak cholera a może i dwie.

Także tego, bilans na dziś:

Jestem z siebie dumna, bo nie dałam się i nie kupiłam nic słodko-słonego. Trzymałam się diety. Nikogo nie zabiłam na wskutek spadającego poziomu cukru we krwi. Co prawda nie ćwiczyłam, bo nie miałam czasu (a niech mi ktoś tylko z argumentem wyjedzie, że przecież młoda godzina i zawsze jeszcze mogę ruszyć dupę to wykasuję trzecie zdanie w bilansie ;) )

.Katarzyno jestem z ciebie dumna.