Cześć. Byłam wczoraj wieczorem na festynie, było całkiem, całkiem. Pozwoliłam sobie na dwa piwa, spotkałam wielu dawno nie widzianych znajomych. Koło godziny 23 pojechaliśmy na imprezę do kolegi (impreza odbywała się w remizie - zrobili sobie tam mała dyskotekę). Wszystkich nas może z 15 osób było. I zabawa była fajna Wróciłam z dwiema koleżankami na wieś, po czym dowiedziałam się, że ktoś ma jeszcze przyjechać... Posiedzieliśmy chwilę z tymi kolegami i dałyśmy nogę z jedną koleżanką. Sęk w tym, że zamiast iść do domu poszłyśmy tam gdzie wcześniej byłyśmy na imprezie, koniecznie chciała iść, bo tam 'kolega' jest. Poszłam i zrobiłam trzy kilometry w jedną stronę. Ten jej cały kolega tak wyprowadzał mnie z równowagi, że nie wytrzymałam i powiedziałam mu co myślę, na koniec to ja mu docięłam, aż mu w pięty weszło. Wyszłam potem na dwór siadłam na schodkach i płakałam... sama nie wiem dlaczego coś zaburzyło moją normalną egzystencję . W ogóle byłam tam jak przyzwoitka bo były dwie pary, jak poszła jedna koleżanka to kolega do mnie przyszedł i trochę z nim pogadałam. O 5 rano byłam w domu. Razem zrobiłam 6 kilometrów i to chyba jedyny plus z tego wszystkiego. Mogłam pójść od razu do domu. Mądry Polak po szkodzie. Zmieniłam dane na pasku bo ubyło mnie troszeczkę i oby tak dalej.
Millii
23 maja 2011, 17:58eee, nie myśl o złych stronach, tylko o tym, że gdzieś się wyrwałaś i to na całą noc :)