Bo właśnie był piękny wschód słońca, góry, lasy, stado koni na łące... i poszłam na spacer. Nie sama. Ze szwagrem, który po alkoholu się ośmielił i zaczął mi takie zwierzenia czynić, że nie wypadało go tak zostawić...
Skończyło się awanturą w dwóch pokojach hotelowych: u mnie i i siostry. No cóż... fajnie było...taki smaczek i wyrwanie z rutyny
Spałam może godzinę, potem Msza w starej greko-katolickiej cerkwi. A potem impreza od nowa. Maraton jednym słowem.
Wróciliśmy w nocy z poniedziałku na wtorek. Oj, nie chciało się wyjeżdżać, ale obowiązki wzywają. Mąż wykorzystuje urlop na zakładanie schodów. Ja chomikuję dobrości na zimę. Dziś powidła śliwkowe z miodem i imbirem, pachnie w całym domu. Na obiad pieczeń z indyka w ziołach z kaszą jaglaną i surówką, dla łakomczuchów jeszcze placki z wesela.
Ciekawa rzecz, że zawsze miałam trudności z odmawianiem sobie słodyczy. A teraz przesiaduję przez kilka dni przed całą tacą pyszności, podziwiam kolory i wykonanie, ale w ogóle nie mam na te dobrości ochoty. Czyli nareszcie nie muszę sobie odmawiać!!! Cudowne uczucie!!! Tego i wam życzę, bo czytam o waszych napadach łakomstwa. Też tak miałam. I nie mam!!!! I oby tak mi zostało...