W ciągu dnia nie da się nic zrobić, by po kilku minutach nie być oblepioną potem. Masakra. Nie przeszkodziło mi to jednak wybrać się na ponad czterogodzinny pieszy rajdzik wzdłuż Renu. Oj pod koniec myślałam, że nie dojdę. A jednak! :)
Wreszcie ruszyłam rower. Wprawdzie jak na dotąd tylko raz - w sobotę, ale zawsze to jakiś początek.
Teraz akurat mam te najlepsze dni w miesiącu, co w połączeniu z ponad 30 stopniami na zewnątrz skutecznie mnie demotywuje do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Ale może wieczorkiem się zmuszę do choć krótkiego treningu...
J. wyjeżdża na dwa tygodnie, potem przyjeżdża do niego Rodzina, więc odpadają obiadki z alkoholem. Słowem mniej pustych kalorii. Jeśli na dodatek uda mi się jednak ruszać, to ulala. Jak wróci to mu kopara opadnie na mój widok :)