Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Uczelnia


Tymczasowo zawiesiłam dietę. Zarówno sytuacja finansowa, jak i życiowa zmusiły mnie do tego. Niestety mam trochę długów do spłacenia, a jak wiadomo życie studenckie do najbogatszych nie należy. Na pracę czasu kompletnie nie mam (o tym za chwilę), więc aby oszczędzić, rezygnuję z tego, co pochłania mi kasę. Dieta nie jest droga, ale na pewno droższa, niż typowe, minimalistyczne posiłki. 

Na pracę czasu nie mam, bo na nic nie mam czasu. Zaczął się nowy semestr, co wiąże się z kolejnym zapierniczem uczelnianym. Nie wiem, kto inteligenty układał ten plan, ale wszystkie zajęcia, na które trzeba się systematycznie uczyć i na których spędza się dużo czasu na uczelni, wsadzili na sam początek. Na raz. Skutkuje to tym, że jeśli jestem w domu wcześniej niż o 17, to mam chwilę, by się pouczyć jeszcze. Poza tym egzystuję jak warzywo, z myślą "byle do piątku", a jak on nadchodzi, to jestem w stanie odpuścić imprezę, żeby się w końcu wyspać. Cały weekend się uczę, a i tak nadal za mało. I znów zaczyna się tydzień. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale jak niektórzy wiedzą, studiuję stomatologię. A im bliżej końca studiów, tym bardziej nie pozostawiają na nas suchej nitki.

Nie mam czasu na ćwiczenia-jedynie w weekendy, nie mam czasu przygotowywać sobie wymyślnych posiłków, nie mam nawet czasami chwili, by zjeść. Waga leci powolutku w dół-nie wiadomo, czy ze stresu, czy w związku z kaloriami. Jednak odczuwam brak witamin, postanowiłam więc, że zwrócę chociaż częściowo uwagę na to, co jem. Póki co zwracam uwagę na to, co piję, bo i wody piję strasznie mało. 

Poskarżyłam się, jak to mi źle w życiu, a teraz idę wyprodukować jakieś śniadanko, bo kolejny dzień ciężkiej pracy czeka...