Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nie ważne ile razy upadasz, ważne ile razy się
podnosisz!


Hej...
Długo mnie tu nie było, bo tak naprawdę nie wiedziałam co napisać... Zawaliłam na całej linii, wróciłam do wagi wyjściowej, ale od początku...



Tuż po rozpoczęciu nowego roku rozchorowałam się, zwykłe zaniedbane przeziębienie przekształciło się w zapalenie oskrzeli. Nie wychodziłam z łóżka, byłam strasznie osłabiona i do akcji wkroczyła mama. Stwierdziła, że ona swoimi domowymi sposobami wspomoże farmakoterapie. Co dzień był pyszny, domowy obiadek, stosy owoców i ciastek.

Początkowo próbowałam się opierać takim bombom kalorycznym, tym bardziej, że nie byłam w stanie ćwiczyć z osłabienia, jednak mama nie odpuszczała i się poddałam. Miało to być tylko zaprzestanie diety na czas choroby jednak potem już ciężko było się zatrzymać. Byłam jak śmietnik - pochłaniałam wszystko co pojawiło mi się w zasięgu wzroku, ćwiczenia odkładałam "na jutro", bo ciężko myśleć o ćwiczeniach jak nie można się ruszyć z przejedzenia.

Każdego wieczoru obiecywałam sobie że "od jutra" zaczynam dietę, budziłam się rano odruchowo dojadałam rozpoczętą poprzedniego dnia paczkę ciastek, potem stwierdzałam, że i tak już dzisiejszy dzień jest stracony więc nie ma sensu się ograniczać i tak co dzień przez 2 miesiące. Początkowo skurczony podczas odchudzania żołądek bolał po każdym posiłku mimo to cały czas jadłam i jadłam. Nie czułam głodu, nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, a mimo to nadal pochłaniałam wszystko w olbrzymich ilościach.



To moja największa porażka w odchudzaniu. Żałuję tego, ale czasu nie cofnę. Ma też to swoje plusy - wyciągnęłam wnioski.

1) 1200 kcal to zdecydowanie za mało

2) Błędem było całkowite wyeliminowanie słodyczy. Oszukiwałam sama siebie, że się od nich odzwyczaiłam, a tak naprawdę nie miałam ich pod ręką. Gdybym od czasu do czasu pozwoliła sobie na kostkę czekolady czy cukierka być może nie pochłonęłabym kilku tabliczek w chwili słabości.

3) Potrzebuję szczegółowego planu ćwiczeń i diety rozpisanego na cały tydzień z góry, układanie jadłospisu z dnia na dzień jest bezsensem.

W "nowej" diecie trwam już tydzień. Jem 1500kcal + ćwiczę. Specjalnie napisałam dopiero teraz, bo bałam się, że znowu będzie mi głupio wrócić jak coś się nie uda. Póki co czuję się nieziemsko lekko, brzuch nie boli z przejedzenia, a ćwiczenia znów zaczynają sprawiać przyjemność.

  • fitnessmania

    fitnessmania

    18 marca 2017, 18:38

    Musze się pochwalić, udało mi się w końcu schudnąć parę kilo, ale nie odbyło sie bez wspomagania, jest coś naprawdę dobrego, poszukajcie sobie w google - ranking środków odchudzających xxally

  • szabadabada

    szabadabada

    22 lutego 2014, 15:48

    Wyciągnęłaś bardzo mądre wnioski z tego etapu więc trzeba powiedzieć, że nie było to tak całkiem na marne! życzę dużo sił! Nie ma co rozpamiętywać tego co było tylko wyciągnąć z tego nauczkę i silniejszą ciągnąć dalej!

  • endorfinkaa

    endorfinkaa

    22 lutego 2014, 15:36

    plan wygląda całkiem dobrze,ale pamiętaj,że czasem kiedy ćwiczysz to za mało kalorii także szkodzi...

  • lecok

    lecok

    22 lutego 2014, 15:32

    Ważne jest próbować :) Kto nie próbuje ten nic nie osiąga :) powodzenia !

  • katinka75

    katinka75

    22 lutego 2014, 15:09

    No coż...zawsze możesz zacząć od nowa :) Wiosna idzie, trzeba się ruszyć:) powodzenia :) Dobrze, że zdałaś sobie sprawę, że na głodówce długo nie pociągniesz :)

  • Mirajanee

    Mirajanee

    22 lutego 2014, 15:02

    Mam nadzieję, że uda Ci się wytrwać, trzymam kciuki. Masz rację z tymi słodyczami. Osobiście zaczęłam sobie robić coś takiego jak cheat day - jeden dzień w tygodniu, w którym oprócz normalnych posiłków mogę sobie pozwolić na cokolwiek, na co mam ochotę. Np. w poniedziałek mam ochotę na chipsy (przykład, bo mnie akurat do chipsów nie ciągnie ani trochę), w środę mam ochotę na sernik - ale czekam do piątku i wtedy ewent. mogę coś takiego jeść. Przeważnie to na co miałam ochotę w ciągu tygodnia i tak nie zostanie całkiem pochłonięte w piątek, wiadomo, bo by brzuch bolał. Taki kompromis ze swoim ciałem.