Centymetry spadają, waga też drgnęła, a wszystko dzięki mojemu planowi działań.
Codziennie, w tygodniu, od rana: joga, po odwiezieniu Olka do przedszkola biegi z psem nad morzem (niestety, nie mamy piaszczystej plaży ;) ), na koniec Insanity (oszczędzam czas na rozgrzewce i rozciąganiu na początku treningu, bo to już załatwiam przy bieganiu).
Dużo wody, soków, mnóstwo owoców i jarzyn, a także kasze i rośliny strączkowe. Od czasu do czasu dzień na 100% surowo :)
Nie liczę kalorii, bo jem niskokalorycznie z natury. Nie jadam potraw tłustych - bo dość ciężko na surowym weganizmie o takie (chyba, że kilka awokado zalejemy olejem tłoczonym na zimno... ale to jest bleeeee), nie jadam cukru, bo po co, skoro cukrów idealnych dostarczają mi owoce i dzięki temu nie mam ochoty na żadne słodkości.
Unikam mąki, ale od czasu do czasu jem chleb - najchętniej domowej roboty, w którym nie ma chemicznych dodatków.
W sokach akurat nie ma wielu cukrów prostych, ponieważ w większości zawierają warzywa, szczególnie zielone :)
Oby tak dalej, a dopnę swego ;)
W piątek byłam na pływalni, zrobiłam 550m, a potem poszłam do sauny wypocić toksyny. Nie dałam rady zrobić już Insanity, bo pływanie odebrało mi siły. Do tego stopnia, że musiałam uciąć sobie drzemkę popołudniu, kiedy Olek oglądał bajki.
To tyle na dziś :)
jasmina19
24 listopada 2013, 21:34pieknie,powodzenia zycze i wytrwalosci w dzialaniu, ktore na pewno zaowocuje sukcesem,czego zycze