Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Się dzieje...


...się. W telegraficznym skrócie:

 

W czwartek byłam w pracy z Wojtasem. W sumie całkiem nieźle wyszło - albo mi dziecko spało albo gadało na kocyku wśród zabawek albo oglądało Draco    (na kocyku albo na moim kolanie) albo byliśmy u lekarza (dalej na lekach, bo wciąż ma zapalenie oskrzeli!!!). Zochacza po pracy (o 14.30 uciekłam z biura...) odebraliśmy z Wojtulą i też było si.

W piątek Natalka już wróciła, ale co robiłam popołudniem? Za Boga nie pamiętam... Ha, jak nie pamiętam, jak pamiętam - Tatuś miał imieniny i pojechaliśmy z życzeniami :)

W weekend siedzielim w chacie. A nie, Gajol miał zajęcia. A nie, gości przecież mieliśmy - Danielaki i Konceusze nas nawiedzili. Fajnie było :) A w niedzielę rzeczywiście - skacowany Pan Monsz dygał na zajęcia do Gdańska a ja a dzieciarami sama siedziałam w domku. Miałam do IKEA jechać, ale Wojtuś nadal kaszle :(

W poniedziałek normalnie do pracy. I chyba to był dobry plan, szkoda urlopu a w robocie zrobiłam tyle, że aż mi było głupio - stachanowiec, Pani, stachanowiec :P Mimo koszmarnego, pacyfikowanego niedozwoloną ilością ibuprofenu, bólu czaszki. Później szybkie Tesco (wbrew pozorom wcale nie było dużo ludzi :)) a później domek i znów z dzieciami wieczorem siedziałam sama, bo Maciej umówił się z chłopakami na CS. Jak zwykle był terrorystą ;) Zastanawiałam się, czy nie jechać do Gajowej, bo tam też Warówka była - ale nie miałam po prostu siły. Wykąpałam dzieciaki, Wojtuś odpadł w 3 sek., ale Zosia za to dłuuuuugo nie mogła zasnąć. Nie była niegrzeczna, nie kundziła - tylko leżała i coś mi opowiadała, śpiewała, gadała z misiem i żabką, rozładowała mi telefon i takie tam. A jak już zasnęła, to ja nie mogłam spać i w rezultacie odpadłam grubo po drugiej. Gajol za to wrócił po czwartej ;)

A wczoraj byliśmy na obiedzie u Teściuffki. Jakie ja mam duże starsze dziecko! :) Jakie ja mam nienaleśnikowe i przytomne młodsze dziecko! :) Po obiedzie mielim uderzyć na cmentarz wejherowski - ale nie pojechaliśmy. Wojtek dalej kaszle, ale trudno się dziwić - u Teściówki są cztery koty. Chyba czas wprowadzić embargo na zwierzaki w towarzystwie młodszego dziecia, bo jak tak dalej pójdzie, to mu zafundujemy astmę :(

Dzisiaj już w pracy. Zapomniałam wziąć poranną dawkę tarczycową i brałam tuż przed wyjściem z domu. Przytomna nie jestem wcale :) Nieszczęśliwa nie jestem, ale super humorem też nie tryskam. Wczoraj znów widziałam w lustrze grubą babę. Ale tym razem było nieco inaczej - naprawdę brzuch mi wywaliło (trudno się dziwić, przy diecie czekoladowej - sama jestem sobie winna...) i miałam klasyczną lustrzycę :( Czemu czekolada w cycki mi nie idzie??!!??

 

I tyla. Acha, nie mam wery jasnego koloru na głowie - mam ciemny blond, bo się Mirce farba skończyła... Sporej części znajomych bardziej się podobam w takim stonowanym (mysim...) kolorze. Chrzanię, wracam do jaśniutkiego - lepiej się w nim czuję.

 

PS. Telegraficzny skrót, jaaaaasne ;)