Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zdrowe jedzenie nie musi być "fe"!


Gdyby jeszcze jakieś półtora miesiąca temu ktoś powiedział mi, że będę się zdrowo odżywiać, zapewne spojrzałabym na tego osobnika jak na idiotę. Ja i zdrowe odżywianie były to dwie wielkie sprzeczności. Wskazywał na to mój jadłospis układany w hołdzie tradycyjnie polskiej, domowej kuchni, czytaj: ociekające tłuszczem kotlety smażone na smalczyku, skwareczki, okrasy, kluseczki, zawiesiste sosy na śmietanie, czekoladowe batoniki, czipsiki i inne jakże pociągające smakołyki. Samo zło!

Wielokrotnie słyszałam od znajomych i rodziny, że wszystko jest dla ludzi. I owszem, tak przecież jest. Można sobie zjeść raz na jakiś czas tradycyjnego schaboszczaka tudzież pieczeń w sosie zaprawianym mąką i śmietaną. Problemem jest jedna bardzo istotna kwestia: UMIAR, który tak trudno zachować, gdy już człowiek przyzwyczai się do tradycyjnego papusiu!

Ze mną właśnie tak było. Nie potrafiłam odmówić sobie dań z menu pt. tłusta polska kuchnia. I za nic nie chciałam dać sobie wytłumaczyć, że to prowadzi nie tylko do nadwagi, ale i do grobu.

Dlatego też przełamanie się i przejście na zdrowe odżywianie było dla mnie wyjątkowo trudnym zadaniem. Myślę, że głównie dlatego, że "zdrowe" od razu kojarzyłam z "niesmaczne". Tak naprawdę zawsze kiedy zabierałam się za jakąś dietę, nigdy nie przykładałam wagi do sposobu przyrządzania potraw. Jak już cierpieć to na całego, nie? Dopiero teraz przekonałam się, że nie tędy droga i że można zrobić coś zdrowego i pysznego.

Myślę, że kluczem do sukcesu są przyprawy. Ja zakupiłam masę różnych przypraw różnych kuchni świata, w tym kurkumę, cumin, kolendrę, pieprz kajeński, sos sojowy, curry, chili etc. Sól zastępuję kostkami bulionowymi i vegetą. Jeśli zechcę kotlecika, to biorę chudy schabik, lekko rozbijam i marynuje w sosie sojowym, chudym jogurcie, odrobinie musztardy i w innych przyprawach wedle uznania. Jak sobie taki delikwent posiedzi przez noc w lodówce, to nie ma mowy, żeby był niesmaczny i suchy, nawet po upieczeniu w piekarniku. Od razu mówię, że na parze gotuję rzadko, bo mnie to w ogóle nie bawi i odstręcza, choć wiem, że tak jest najzdrowiej. Niejmniej jednak staram się jak najwięcej piec w piekarniku i smażyć na minimalniej ilości oliwy z oliwek lub zupełnie bez tłuszczu na patelni teflonowej.

Z przyprawianiem wiążą się zioła. Myślę, że wspaniale wzbogacają smak potraw. Najepiej oczywiście zainwestować w te w doniczkach i każdego dnia używać świeżych. Można też posiać samemu i hodować na oknie w kuchni. Ten smak i zapach potraw z dodatkiem takich ziół... Mmmmm... Poezja!!!

Jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: sposób podania. Od kiedy jestem na diecie bardzo dbam o to jak wygląda kompozycja na moim talerzu. Myślę, że bardzo wpływa to na satysfakcję z jedzenia, a nawet pokuszę się o stwierdzenia, że i na smak potrawy. Bo czyż nie jemy oczami? Poza tym, można spokojnie nałożyć sobie mniejszą porcję, bo gdy na talerzu ma się małe dzieło sztuki, to i je się wolniej, smakuje wolniej, a tym samym czuje się bardziej nasyconym.
 
Z takim podejściem można spokojnie jeść warzywka, rybki, naturalne ryże i kasze i wszystkie inne zdrowe rzeczy bez plucia sobie w brode, że to już nie to, że to takie bez smaku, że takie niepełne. Mnie się udało i choć jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie życia bez fast foodów czy ociekających tłuszczem polskich dań, teraz nie żałuję ani trochę, że zostały one wykreślone z mojego jadłospisu. 
  • kroliczek90

    kroliczek90

    14 marca 2012, 17:59

    w 100% się zgadzam, no prawie bo mi warzywka gotowane w parowarze smakują, zero soli a i tak są dobre :) powodzenia w dotrzymaniu dietki życzę i pozdrawiam :)