Pierwszy tydzień za mną. Schudłam ciut ponad pół kilo, co i tak uważam za sukces. Był to tydzień paskudnych pokus - od ciast przez grille, schabowe, na alkoholu kończąc. Kontrolowałam się, pilnowałam, starałam stosować do diety. I naprawdę, cieszę się z wyniku, bo początkowo do diety vitaliowej podchodziłam strasznie sceptycznie. Wydawało mi się, że z taką kalorycznością (2000 kcal) nie da się niczego schudnąć. A no jak widać, da się.
Co jeszcze? Nagle mam energię. Nie jestem tak senna, jak wcześniej. Przygotowywanie obiadów idzie mi nawet dość sprawnie i w tym tygodniu ani razu nie wylądowałam na kupnym obiedzie w pracy:).
Tydzień walki przypieczętowałam dziś ogroomnym spacerem. Od godziny 12 do godziny 19 byłam cały czas na nogach. I chociaż spacer kończył się wizytą w restauracji, zamiast tłustych rzeczy wleciała dziś grillowana pierś z kurczaka z sałatką grecką.
Mój sceptycyzm topnieje, a z "muszę" robi się powoli "chcę". Życzę Wam tego samego :)
GrzesGliwice
17 lipca 2016, 00:00Gratuluję! Tak trzymaj... a optymizm i wiara to podstawa.