Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
:)


Całkiem pozytywnie dzień się zaczął, pierwszy dzień urlopu. Tak więc zrobiłam pranie, ugotowałam zupinkę na obiadek, zdążyłam wywiesić owo prańsko, poodkurzać, zmyć podłogi i...pojechać do pracy. Tak, tak...praca na kontrakcie ma to do siebie, że albo masz zastępstwo, albo Ci nie płacą. Dziś nie miałam podmianki, więc bardziej opłacało mi się pojechać na 2godz., przyjąć 3 pacjentów...i odebrać wypowiedzenie:(  Zaj....początek urlopu. Na szczęście to tylko dopełnienie tego co i tak musiało się stać. Fizykoterapia w mojej przychodni umierała od paru lat, aż wreszcie...padła. Spoko, pozostało mi jeszcze 3/4 etatu, więc nadal pracuję. W najgorszo-lepszym przypadku będę pracować od 7ej do 12.30. Znajdę więcej czasu dla dzieci i siebie także. Zobaczymy co czas pokaże. Do końca września mam czas.

Może łatwiej zorganizuję sobie jakieś wcześniejsze treningi???

Może w innych godzinach będę masować???

Mam świetny fach w rękach...mhmmm...i skromna jestem do tego:)))

W nosie, jak mają być zmiany to będą.

Wieczorkiem byłam na kijkach, o ćwiczeniach nie wspomnę. Ania jest świetna, powinna na poważnie zająć się treningiem personalnym-taki kapo na wesoło:) Na dodatek motywuje i opieprza jak trzeba:) 7,4km pogoniłyśmy, 800cal spalonych, czego chcieć więcej?