Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
O szparze, feministkach i trudnym pytaniu


Usłyszałam o szparze i mózg mi się zlasował. Wiecie - o Szparze! Tej, co to bez niej zło, kocia kupa, apokalipsa i w ogóle koniec świata. Tej, co to ma być między nogami (nie, nie w tym kontekście!), między miednicą a kolanem ma być. I zgłupiałam doszczętnie. 

No bo, usłyszałam, bo szpara być musi. Jak szpary nie masz, to gruba świnia jesteś, walec drogowy, zło, kocia kupa, apokalipsa i tak dalej. Kolanka mogą się ci stykać, ale udeczka już Boże broń. Łydeczki też nie. Kostki ewentualnie. Ale najlepiej, to żeby ci między nogami wypasiony warchlaczek mógł swobodnie przejść. Wtedy jesteś chuda, piękna, cud-miód i w ogóle. A jak nie, to gruba świnia, walec drogowy... (zieeew).

(Ja, naiwna, myślałam, że to się krzywe nogi nazywa. A to szpara jest).

No więc się pośmiałam. 

A potem zaczęłam się zastanawiać - z dupy się ta szpara nie wzięła (jakkolwiek to by dziwnie nie brzmiało), z presji społecznej - to już bardziej. I pewnie nawet tu znajdą się setki nastolatek, które o tej szparze marzą, śni im się po nocach i celem jest samym w sobie, przypieczętowaniem odchudzania, wisienką na torcie, wyczekiwanym objawieniem.  Smutne.

Presja bowiem jest. Trzeba się odchudzać, żeby:

- być seksi (bo jak kobieta nie jest seksi, to jest walec drogowy, gruba świnia, babochłop, albo - tfu, tfu! - nie daj Boże feministka)

- być piękną (bo jak kobieta nie jest piękna, to jest... ble, ble, ble)

- podnieść sobie samoocenę (bo oceniamy tylko wygląd zewnętrzny, bo przecież kobieta musi być piękna, patrz powyżej).

- mieć satysfakcję (bo satysfakcję ma się tylko, gdy się jest seksi, bo jak kobieta nie jest seksi...)


Żeby nie było: wiem, że są i sensowniejsze powody. Że dla zdrowia. Że dla siebie. Że dla tej sukienki, co się marnuje w szafie, a przecież można by w niej chodzić, kiedyś się chodziło (tak, to o mnie). Że BO TAK.

Ale wiecie co? Zastanawiam się, czy serio. 

Ile z Waszego odchudzania jest dla Was? A ile dla presji?