Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
O fochu, farbie olejnej i pianie z pyska


Foch. Ale nie taki zwykły foch, o, nie. Prawdziwy foch z przytupem, zgrzytnięciem zębami i mordem w oczach. Foch na wagę oczywiście, która od ubiegłego tygodnia nie raczyła ruszyć się o marne 100 gramów. Nic, null, nada, rien. 

No kurza pietruszka! To po to ja płuca z siebie na tej siłowni przez półtorej godziny dziennie wypluwam? Po to macham kopytami jak upośledzony cielak? Foch!
(A internet mówi: jeśli brakuje ci motywacji, rób tabelki. Taaaaak, z ołowiu chyba. Żeby nimi autora tej cennej rady porządnie ciepnąć w makówkę, to przestanie takie głupoty mi radzić)

Poza tym dzień jak co dzień: naćpałam się farby olejnej. Drogie dzieci, nie ćpajcie farby olejnej. Jest tyle fajniejszych rzeczy do wąchania, serio. Trawka, klej, benzyna, mój balsam do kąpieli o zapachu kawowym - wszystko, byle nie farba olejna. To NIE wyjdzie wam na zdrowie. Dziękuję za uwagę. 

W pracy jak to w pracy, wysyp dziwnych ludzi ("nie, nie będzie mi przeszkadzać, gdy będzie pan mówił wierszem"). Poza tym przyszła nie wiadomo skąd gromada chudych a cycatych panienek, i łaziły przez pół dnia wte i wewte. No to nic dziwnego, że mi piana z pyska leci, prawda?

Aha, a archeolodzy wykopali ten swój artefakt, ale był fałszywy. Się biedni narobili i nic. Coś jak ja. 

Idę zabić sąsiada, który od godziny napieprza kosiarką. (Przyjmę alibi!)