W sobotę rano wybrałam się na dawno nie odwiedzaną siłownię - nowości dla kobiet na siłowni? - rowerek już nie działa, pozostał rozklekotany orbitrek - a reszta to bardziej dla panów. 30 minut pochodziłam na w/w urządzeniu, poćwiczyłam na macie, wycisnęłam parę kg na nogi, zrobiłam parę brzuszków i wyszłam - zapłaciłam 10 zł. za wejście, a więcej ćwiczeń zrobiłam własnym pomysłem niż przy pomocy urządzeń. No nic - po południu wyciągnęłam szanownego małżonka na rower - trasa była umiarkowana, ze względu na głośne narzekania małżonka :) Ale.... ale za to w niedzielę, wstyd się przyznać - zrobiłam rodzince śniadanko, potem obiadek - a całą resztę dnia wylegiwałam się w łóżku z książką "Długi marsz"- Rawicza (polecam). I właściwie można by powiedzieć, że nic złego nie zrobiłam, gdyby nie fakt, że w trakcie czytania zajadałam się galaretkami i innymi różnościami. Weszłam dzisiaj na tę wagę - z dużymi oporami..... i jakież było moje zdziwienie, że nie podskoczyłam jeszcze wyżej z kg tylko coś mi tam ubyło...... uff